Matka - Petra Hammesfahr

sobota, 26 marca 2011


Matka to kryminał. Ale nie taki całkiem typowy.

Niemieckie małżeństwo z dwiema nastoletnimi córkami przeprowadza się z miasta na wieś. Razem z nimi do wiejskiego gospodarstwa sprowadzają się rodzice żony. Wszystko wydaje się biec utartym torem, Vera i Jürgen pracują razem w jego gabinecie ginekologicznym, rodzice Very zajmują się domem, Anna, starsza córka, przygotowuje się do matury, a Rena, młodsza, uwalnia się spod wpływu swoich zbuntowanych przyjaciół z miasta i każdą wolną chwilę zaczyna spędzać w małej stadninie. Aż pewnego dnia, niedługo po jej 16-tych urodzinach, Rena znika. Znika i nie pozostaje po niej żaden ślad. Rodzina zaczyna poszukiwania, ale z każdym dniem jest coraz mniej nadziei, a coraz więcej obwiniania siebie. To nadszedł kryzys, o którym zawsze myśli się, że "spotyka innych, ale nie nas".

Zmęczyła mnie ta książka. Ale nie twierdzę, że jest przez to zła. Po prostu dosyć mocno oddziałuje na psychikę. Napisana jest z perspektywy kobiety, która straciła dziecko i za wszelką cenę chce je odzyskać. Tak bardzo, że narratorka nie wzbudziła we mnie sympatii. Może współczucie, litość, ale nie sympatię. Najlepsze w tej lekturze jest zakończenie. Dokładnie takie jakie powinno być.

A dlaczego Matka? Oczywisty powód podałam już w poprzednim akapicie. Ale to nie jedyna matka tutaj. Autorka pozwala nam również śledzić relacje głównej bohaterki z jej matką oraz z teściową, matką Jürgena. Jest jeszcze jedna matka, drugoplanowa. To Regina Kolter, matka Nity - zbuntowanej koleżanki Reny. Jej stosunek do córki też został uznany za godny zaprezentowania.

No cóż. Matka to nienajgorszy niemiecki kryminał. Nie do końca sztampowy, ale nieco męczący.


Wiem, że dla wielu osób będzie to zaskoczenie, ale Karen Blixen napisała nie tylko "Pożegnanie z Afryką".

Jest 1840 r., Anglia. Osiemnastoletnia Lucan po śmierci ojca musi zarabiać na życie jako guwernantka. Udało jej się otrzymać dobrą posadę u pewnego szanowanego jegomościa, ale kiedy ten zaproponował jej małżeństwo zabrała swoją małą torbę podróżną i uciekła przez okno (!). Udała się do swej przyjaciółki ze szkoły - Zosine - mieszkającej w Tortudze. Mówi Wam coś ta nazwa? Mnie od razu przyszedł na myśl pewien pirat... Wypadki, które zachodzą w tym miejscu doprowadzają obie dziewczyny do Francji, gdzie trafiają pod kuratelę pobożnego pastora i jego małżonki. Sielanka pod ich dachem trwa dopóki na jaw nie zaczynają wychodzić niepokojące fakty z życia owej dwójki.

Czytałam tę książkę z uśmiechem na twarzy i przekonaniem, że to taka dobra, delikatnie gotycka, fabuła dla pensjonarek. Są wątki romansowe (tak przynajmniej Lucan nazywa swoje spotkanie z pewnym młodzieńcem, które ograniczyło się z jej strony do wysłuchania jego wyznania), jest poświęcenie w imię ideałów oraz jest główny wątek - kryminalny. Dialogi są, bardzo często, przezabawne i zupełnie nierealistyczne z punktu widzenia współczesnego czytelnika. Nikt nie posługuje się na co dzień tak wzniosłym językiem jakim poczęstowała nas w "Niewinnych Mścicielkach" Karen Blixen. A skąd taki tytuł? Tego nie zdradzę, bo musiałabym opowiedzieć znaczną część fabuły.

Mimo tego pensjonarskiego stylu jest to bardzo dobra książka. Ma interesująco przeprowadzoną intrygę i mimo że można przewidzieć zakończenie, bardzo przyjemnie się ją czyta. Choć "Pożegnanie z Afryką" podobało mi się bardziej.


W tej powieści Agatha Christie zabiera nas do starożytnego Egiptu, bo przecież ludzie popełniali morderstwa w każdym czasie - niezależnie od sytuacji politycznej i poziomu rozwoju technologicznego.

Imhotep, kapłan ka, wraca do swych włości wraz z młodziutką konkubiną, Nofret. Jego dorosłe już dzieci nie są szczególnie zachwycone nową sytuacją. Tym bardziej, że mają wrażenie nadejścia do domu zła wraz z dziewczyną. Zmianę szczególnie odczuwa Renisenb, córka kapłana, która powróciła do domu ojca jako wdowa po ośmiu latach małżeństwa. Wkrótce, jak to u Christie, rozpoczyna się seria niewyjaśnionych zgonów, a ich przyczynę najszybciej odgaduje Esa, matka Imhotepa i duchowa protoplastka Herkulesa Poirot oraz panny Marple.

Bardzo podoba mi się pomysł umieszczenia akcji kryminału w starożytności. Myślę, że okres ten był niezwykle kreatywny jeśli chodzi o zadawanie śmierci bliźnim, a więc jest materiał na powieści. Oczywiście, jak zawsze u Christie, rzecz się dzieje w wyższych sferach, ale to miła odskocznia od angielskiej śmietanki towarzyskiej pierwszej połowy XX w. n.e. Nic dodać, nic ująć.

Po tę książkę po prostu należy sięgnąć i ją przeczytać. Agatha Christie obroni się sama.


Zbiór felietonów Umberto Eco drukowanych w jednej z włoskich gazet w latach 1986 - 91.

Ten doskonały pisarz, dla mnie znany przede wszystkim z "Imienia róży", w swych felietonach w zabawnie ironiczny sposób opisuje otaczającą go rzeczywistość. Z tekstów dowiadujemy się np. jak urządzić bibliotekę publiczną, jak we Włoszech wyrabia się nowe prawo jazdy albo jak rozpoznać film porno. Każdy pisarz jest też zwykłym człowiekiem, którego nie omijają długie procedury w urzędach i przygody na lotniskach. Wszystko to może stać się tematem felietonu - tak jak to się dzieje w omawianych tutaj.

Zawsze chciałam umieć pisać ciekawe i zabawne felietony, ale chyba brakuje mi (albo jeszcze tego nie odkryłam) niezbędnego połączenia zmysłu obserwacji i odpowiedniego warsztatu - tego nieuchwytnego czegoś co sprawia, że tekst odznacza się lekkością (wiecie co mam na myśli?). Umberto Eco ma to wszystko na swoim miejscu i świetnie z tego korzysta. Przyjemne się czyta "Zapiski..." i odprężająco. Ja np. ostatnio czytałam je w okienku między wykładami - czas zleciał dwa razy szybciej.

Szczerze polecam ten zbiór, bo naprawdę warto zafundować sobie chwilę relaksu z dobrze napisanymi felietonami.

Twitter

Instagram

Wyświetl ten post na Instagramie.

Co tu się...? #mrok #gusła #dziady

Post udostępniony przez Dorota (@schizma9)

© Kawałek Cienia
designed by templatesZoo