Przez większość czasu trzymam się z daleka od książek współczesnych polskich autorów. Ale czasem po coś sięgam. Na przykład po coś Piątka.

W jego nowej książce można przeczytać dużo o uczuciach. Różnych uczuciach. Sporo tych uczuć pokazywanych jest na przykładzie narkomanów w ośrodkach. Ale im dalej brniemy przez tę powieść, tym bardziej zagmatwana się staje. A może to nie powieść jest zagmatwana tylko ludzkie uczucia?

Czym różnią się uczucia ćpuna od uczuć zdrowego człowieka? Na czym polega uzdrawianie uczuć? Jak można przeobrażać albo przekształcać człowieka o chorych uczuciach w człowieka o uczuciach trzeźwych?

Nie wiem czy ta książka odpowiada na te pytania, ale skłania do refleksji. Nie jest to lektura łatwa, ale warto po nią sięgnąć. Nie polecam jednak na prezent świąteczny.

To był śnieżny luty 1862 roku. A przynajmniej w Wenecji był on śnieżny. Taka pogoda sprzyja popełnianiu przestępstw. Zgrabnie skonstruowana intryga i nieźle poprowadzona fabuła - to spore atuty tej książki.

Komisarz policji, commissario Tron, członek znamienitego, choć zubożałego rodu, próbuje rozwikłać zagadkę podwójnego morderstwa na pokładzie parowca "Arcyksiążę Zygmunt". Zostaje jednak od sprawy odsunięty, śledztwo przejmuje żandarmeria. W tym samym czasie w Wenecji przebywa znudzona cesarzowa Austrii, żona Franciszka Józefa, Elżbieta. Na statku przewożona była jej korespondencja, która zaginęła po śmierci radcy dworu - stąd jej osobiste zainteresowanie sprawą.

Oczywiście i tutaj nie zabrakło luk fabularnych, ale można na nie przymknąć oko. Pozytywnie mnie zaskoczyła ta książka. Spodziewałam się kolejnego gniota, a dostałam całkiem przyjemną pozycję z gatunku kryminalnych. O ile morderstwa mogą być przyjemne. Nie jest to może tekst na miarę nagrody Pulitzera, ale czyta się dobrze. Mogę szczególnie polecić wielbicielom gatunku oraz wielbicielom Wenecji.

Marmurowe Ogrody - Deirdre Purcell

niedziela, 29 listopada 2009


Niespieszna akcja, ale wciągająca. Dylematy, ciągłe wybory. Życie.

Dwa małżeństwa: jedno bezdzietne, drugie z dwójką dzieci. Przyjaciele od dawna, przyjaciółki od dzieciństwa. Kiedy jedna z kobiet wstępuje do tajemniczej organizacji jeszcze bardziej tajemniczego Jaya Streeta wiele zmienia się w życiu obu par. Wszystko jeszcze bardziej się komplikuje kiedy córka Riby zapada na śmiertelną chorobę.

Akcja książki rozpoczyna się w momencie wylotu matki z córką z lotniska w Dublinie w kierunku Wyspy Palm, na której urzęduje Jay Street, a który, w przekonaniu Riby, uzdrowi Zeldę. Czy kogoś gasnącego z dnia na dzień można uzdrowić siłą umysłu?

W Dublinie pozostaje przyjaciółka i jej mąż, Sophie i Michael, którzy również przechodzą właśnie jeden z trudniejszych momentów związku, a także mąż Riby, Brian, oraz Donny, ich syn.

Problemy małżeńskie, problemy z dojrzewającym nastolatkiem, a ponad tym wszystkim śmiertelny szpiczak. Takie właśnie jest życie, nic nie jest łatwe i oczywiste.

Jesteśmy obserwatorami wycinka z życia dwóch rodzin. Koniec niczego nie wyjaśnia, zakończenie może dopisać tylko życie.

Autorka nie oddała słowami całego dramatyzmu sytuacji, być może jest on nieco spłycony. Ale jeżeli oczekuje się powieści o życiu i walce o nie, można sięgnąć po tę książkę.

Bez zezwolenia - Kathryn Fox

środa, 18 listopada 2009


Może i jest to numer 1 w Australii. Mojego serca ta książka nie podbiła. Fakt, że dotyka trudnego tematu, bo fabuła opiera się na pracy patologa badającego kobiety-ofiary gwałtów. Ale jest to książka sensacyjna, a nie dokumentalna. Da się przeczytać, ale nie jest to mistrzostwo.

W powieści było niezbyt dużo bohaterów, ale ja nie mogłam się połapać w nazwiskach i zapamiętać kto jest kim. Ale tak naprawdę skupić się należało na głównej bohaterce - Anyi Crichton, lekarce medycyny sądowej. To ona próbuje rozwikłać zagadkę seryjnego gwałciciela i być może mordercy. Niezbyt błyskotliwa opowieść. W jakiś sposób może wyróżniać ją jedynie to, że dotyczy właśnie przestępstw na tle seksualnym.

Ale to, co mną najbardziej wstrząsnęło, to...korekta... A raczej wrażenie, że nie było jej zbyt wiele. Czytałam wydanie VIZJA PRESS&IT z 2006 roku. Nie mogę im darować, że pozwolili na pojawienie się w tekście słów o mniej więcej takim brzmieniu: "czy to mnie przypadnie odgrywanie roli Judasza Iskariota?". ISKARIOTY.

Nie polecam jeśli ktoś chce się zrelaksować. Pozycja dla tych, którzy przeczytali już wszystkie lepsze książki sensacyjne.

Pięknie się Karen Blixen pożegnała z Czarnym Lądem. Można jej pozazdrościć przygody. Choć z jej opisu wynika, że prowadzenie plantacji kawy na wysokości, która drzewkom kawowym nie sprzyja, nie jest łatwą sprawą. Musiała być silną kobietą, którą można stawiać za wzór. Silną psychicznie. Musiała stawiać czoła przeciwnościom losu, które niejednego mężczyznę by załamały.

To, co w wielu książkach nudzi, tutaj zaskakuje. Tutaj z przyjemnością czyta się to, co w wielu innych utworach się omija. Opisy przyrody. Zmora uczniów czytających lektury (przychodzi mi tu na myśl Nad Niemnem Orzeszkowej...). W Pożegnaniu z Afryką opisy natury wciągają. Ja się czułam jakbym razem z narratorką przemierzała góry Ngong i jakbym razem z nią obserwowała lwy.

Naprawdę udana proza. To, co nie przypadło mi do gustu, to nic bezpośrednio związanego ze stylem pisarki, a z samą jej osobą. W końcu książka jest autobiograficzna, więc zakładam, że jej stosunek do Kikujusów, Masajów i innych tubylców był faktycznie taki, jak go opisała. Feudalny. Bardzo mocno, choć może nie do końca wprost, zaznacza swoją wyższość wobec tych ludzi. Ale to może wcale nie kwestia miejsca. Pewnie w Europie wobec swoich służących też by się tak zachowywała. Co nie oznacza, że nie pomagała mieszkańcom swojej farmy. Wręcz przeciwnie.

Pożegnanie z Afryką wzbudziło we mnie poważną wątpliwość, która czaiła się od dawna na skraju mojej świadomości, a teraz się skrystalizowała. Skąd w białym człowieku tak silne przekonanie, że wszystko, co on wymyśli, jest dobre dla wszystkich. Na siłę narzucając mieszkańcom Czarnego Lądu swoje prawa i zwyczaje zabrał im cząstkę ich samych. Dlaczego moralność białych ma być lepsza od moralności czarnych? Biały człowiek za bardzo uwierzył, że panuje nad światem.

Lektura dla wszystkich.

Ewangelia według Szatana - Patrick Graham

poniedziałek, 26 października 2009


Z zasady nie czytam horrorów czy thrillerów fantastycznych. Nie sięgam po Kinga ani Mastertona. Nie lubię się bać. Ale tym razem sięgnęłam po coś z pogranicza tych gatunków.

Jeżeli "Kod da Vinci" był kontrowersyjny, to nie wiem jak nazwać tę powieść. Nikt jej jeszcze nie sfilmował - dlatego Kościół chwilowo nie podnosi larum. Myślę, że nie trzeba tłumaczyć mojego zainteresowania postawą Kościoła - wystarczy przeczytać tytuł książki. Tak, dotyczy ona Ewangelii zaginionej przed wiekami, a która demaskuje największe kłamstwa chrześcijaństwa. Tylko ile razy można powtarzać, że "gdyby ta najstraszniejsza Księga ujrzała światło dzienne, świat powiłby mrok gęstszy niż smoła"? Może na początku buduje to napięcie, ale potem staje się śmieszne. To, co jeszcze, przykładowo, mi się nie podobało, to dokładne, szczegółowe opisy zbrodni. Pewnie miały wyeksponować makabrę. Tylko że niektóre fragmenty są tak odrealnione, że stały się groteskowe. Nie sądzę, żeby to było zamiarem autora.

Książka jest za długa. Byłaby znacznie lepsza gdyby nie przeciągana w nieskończoność akcja i budowanie napięcia. Na początku nawet trochę się bałam, wzbudziła we mnie emocje. Pod koniec byłam już znużona i patrzyłam ile jeszcze stron do końca. Żadnych emocji. A na pewno nie takie, jakich życzyłby sobie autor.

Dla wytrwałych miłośników tajemnic, które mogłoby skrywać chrześcijaństwo. Przypominam, że to tylko fikcja literacka.

Klasyka gatunku. Dla kogoś, kto przeczytał chociaż kilka książek Christie nie będzie zaskoczeniem, że rozwiązanie... jest zaskakujące. Jak zawsze. Można się domyślać kto jest winny zbrodni, ale pewność zyskujemy dopiero po przeczytaniu ostatnich stron powieści. Ja swoje typy zmieniałam bodaj dwukrotnie, ale każda strona niesie kolejne zaskakujące zdarzenia zmieniające sytuację osób przebywających na wyspie.

Bo akcja powieści umieszczona została na wyspie. Wyspie Żołnierzyków. Tytuł oryginalny to "Dziesięciu Murzynków", ale zmieniono go pod naciskiem amerykańskich Indian. I tak, zamiast pierwszych słów wyliczanki (wszystkich "Murzynków" w powieści zamieniono na "Żołnierzyków"), która staje się schematem zbrodni, na karcie tytułowej czytamy słowa ostatnie.

Na wyspę dociera 10 osób. Każda z nich ma coś na sumieniu. Czyżby ktoś postanowił wymierzyć sprawiedliwość za nieudowodnione zbrodnie? Trzyma w napięciu do końca.

Jak miło w Cannes - Wendy Holden

czwartek, 1 października 2009


Typowa. Powieść obyczajowa jakich wiele. Ciekawa sceneria, bo akcja, w większości, toczy się na Riwierze, w miasteczku nieopodal Cannes - europejskiej stolicy dziesiątej muzy.

Bohaterką jest niejaka Kathleen, w skrócie Kate, bo nie znosi swojego prawdziwego imienia, dziennikarka pracująca dla "Tygodnika Slackmucklethwaite". Dziewczyna marzy, żeby wyjechać na, mający się wkrótce rozpocząć, festiwal filmowy w Cannes, żeby zrobić z niego reportaż, który umożliwiłby jej rozpoczęcie kariery w większej gazecie niż lokalny tygodnik. Jej marzenie ma szansę spełnienia kiedy w rodzinnym miasteczku bohaterki pojawia się przystojny syn właściciela gazety, dla której pracuje Kate. Nawet częściowo marzenie spełnia się, ale nie do końca tak, jak tego oczekiwała.

Powieść jest przewidywalna. Ale jeśli nie oczekuje się skomplikowanej, wielowarstwowej fabuły, to bez obaw można sięgnąć po "Jak miło w Cannes". Dobra, żeby odprężyć się po ciężkim dniu.

Upiór w Operze - Gaston Leroux

niedziela, 27 września 2009


"And do I dream again
For now I find
The Phantom of the Opera is there
Inside my mind"

Gaston Leroux miał pomysł na fabułę. Dobry pomysł. Ale dopiero Andrew Lloyd Webber, tworząc musical pod tym samym tytułem, co książka, wykorzystał cały potencjał opowieści.

Tak, będę porównywać, bo musical widziałam wcześniej niż przeczytałam książkę. A jeszcze wcześniej widziałam film na podstawie musicalu. I po tym wszystkim mogę stwierdzić, że jednak przedstawienie, z całym szacunkiem dla francuskiego pisarza, jak dla mnie, było lepsze od oryginalnej opowieści. Dodam jeszcze, że spektakl oglądałam w warszawskiej Romie, a nie na Broadwayu lub w Londynie, więc porównania będą dokonywane właśnie z tą inscenizacją.

Czytając "Upiora w Operze" doszłam do wniosku, że musical bardzo swobodnie opiera swoją fabułę na fabule książki, korzysta tylko z pewnych pomysłów, ale zupełnie inaczej je rozwijając. Być może z powodu ograniczeń scenicznych. Być może z powodu zupełnie innej wizji reżysera. W sztuce Anioł Muzyki jest znacznie bardziej romantyczną postacią. W ogóle spektakl ma znacznie bardziej romantyczną atmosferę, która jakoś mocniej porwała mnie niż atmosfera książki. Utwór Leroux zachowuje formę dokumentu: wykorzystuje fragmenty ówczesnych reportaży, przytacza zeznania świadków, zamieszcza stenogramy policyjnych zeznań. A w to wszystko wplata również prawdziwą historię gmachu Opery Paryskiej (historia z żyrandolem jest prawdziwa).

Nareszcie dowiedziałam się dlaczego schodząc do podziemi Opery, królestwa Upiora, należy trzymać rękę na wysokości oczu. W musicalu wspomniano o tym, ale nie jest to tak wyeksponowane, jak w książce. Podobnie jest z przeszłością Eryka - w spektaklu słyszymy: "podobno wybudował labirynt z luster dla perskiego szacha". W filmie jako mały chłopiec uciekł z klatki i ukrył się w podziemiach Opery. W książce jego przeszłość jest wyraźnie opisana, z nią związana jest zresztą postać Persa - zupełnie pominięta w musicalu.

Odnoszę wrażenie, że musical znacznie lepiej i głębiej przedstawia bohaterów. Chodzi mi tutaj głównie o Madame Giry, która u Leroux jest, po prostu, głupią babą z trzema zębami, a nie poważną i dostojną opiekunką baletnic. Również główni, obok Upiora z Opery, bohaterowie, Christine Daae i wicehrabia Raoul de Chagny są dosyć mocno spłyceni. Może gdybym najpierw przeczytała książkę, to wcale bym tak nie uważała, może to dźwięki muzyki i głosy śpiewających na scenie aktorów tak mnie zaczarowały, że w granych przez nich postaciach nie dostrzegłam tej dziecięcej naiwności - tak eksponowanej przez pisarza.

Lektura dla tych, którzy chcą poznać kanwę rewelacyjnego musicalu. Dla pozostałych - lektura nieobowiązkowa.

"To koniec
Niechaj Noc utraci głos!"

Przewodnik. Jak wskazuje tytuł - śladami żydów zamieszkujących w przeszłości, ale i teraz, Łódź. Po przeczytaniu Spacerownika po raz kolejny stwierdzam, iż miasto jest pełne uroku, ale wciąż często niezauważanego. Autorka proponuje spacery po starej żydowskiej Łodzi, po Nowym Mieście, szlakiem łódzkich fabrykantów wyznania mojżeszowego. Nie mogło również zabraknąć wspomnienia o najtragiczniejszej karcie w historii łódzkich żydów - getcie stworzonym w lutym 1940 r. Ze Spacerownikiem możemy przejść się po terenie dawnego Litzmannstadt Getto i poznać choć odrobinę historii ludzi, którzy musieli w nim żyć. Przedostatnim punktem wycieczki jest spacer po cmentarzu żydowskim, jednym z największych w Europie. Od siebie mogę dodać, że odwiedziłam to miejsce wcześniej i naprawdę robi wrażenie. Ostatni rozdział dotyczy współczesnej Łodzi żydowskiej.

Łódź jest miastem, którego urok odkryłam stosunkowo niedawno, ale na tyle mocno na mnie podziałało, że z przyjemnością przeczytałam Spacerownik po miejscach związanych ze społecznością, która tak silnie wpłynęła na jego dzisiejszy wizerunek. Każdy rozdział zaczyna się rysem historycznym wybranego "szlaku", a kończy mapką z zaznaczonymi na trasie punktami, które opisane są w środku rozdziału. Ale tak naprawdę nie trzeba znać topografii miasta, żeby czerpać przyjemność z czytania. Opis miejsc jest na tyle plastyczny, że można poczuć ich atmosferę nie będąc tam fizycznie. Dodatkowo Spacerownik zawiera bardzo dużo zdjęć opisywanych przestrzeni i obiektów.

Dla miłośników Łodzi, dla ciekawych kultury żydowskiej. Dla ciekawych świata - tego najbliższego.

Kochanie, czy z nami też tak będzie? Czy to, co zaczyna się romansem skończy się rodziną, a potem życiem obok siebie jakbyśmy byli dwójką nieznajomych? Może będziemy mieli trochę szczęścia i będziemy się lubili. A jakbyśmy mieli więcej szczęścia, to może nawet będziemy się kochać.

Czyja to była wina? Jej czy jego? To był jej pomysł, żeby wyjechać do Szanghaju. I to ona wróciła razem z córką do Londynu zostawiając go samego. Bo powietrze w tym azjatyckim mieście nie było sprzyjające dla dziecka z astmą. Pojechały do Europy na trochę. A on bardzo je kochał - i żonę, i czteroletnią córeczkę. Ale czuł się bardzo osamotniony. Czy to tłumaczy zdradę?

Li JinJin go kochała. On tez się w niej zakochał. Stał się jednym z zachodnich biznesmanów w Szanghaju prowadzących podwójne życie.

Kłamstwa.

My nie pojedziemy do Szanghaju. Ale osamotnienie nie wynika z ilości kilometrów, a z samego oddalenia. Kochanie, czy z nami też tak będzie?

Czy mężczyźni rzeczywiście nie żenią się z kobietami, które naprawdę kochają?

Czarne Słońce - James Twining

czwartek, 3 września 2009


Książka przygodowa, w której trup ściele się gęsto, a bohaterowie nie zastanawiają się nad tym, czy wystarczy im pieniędzy na kolejną podróż do kolejnego państwa.

Ale te podróże są całkowicie usprawiedliwione kiedy szuka się wartościowych dzieł sztuki chcąc wygrać wyścig ze złoczyńcami. A że niektóre z metod stosowanych przez głównych bohaterów pozostają na granicy prawa? To tylko dodaje smaku opowieści. Tak samo jak ich przeszłość, od której chcą się odciąć, a która wciąż pozostaje o krok za nimi.

Niewątpliwą zaletą jest dynamika akcji. I to, że opowieść wciąga. Niektóre fragmenty czytałam z wypiekami na policzkach czując się jakbym razem z Tomem Kirkiem próbowała wydostać się z Ermitażu, żeby nie dać się złapać strażnikom i nie zostać oskarżoną o morderstwo.

Skoro Danem Brownem i jego "Kodem da Vinci" zainteresował się Watykan, to dlaczego za "Czarne Słońce" nie wzięli się specjaliści od II Wojny Światowej? Przecież Twining opierając się, co prawda, na faktach historycznych, również stworzył fikcyjną opowieść. Jak już wspomniałam, wciągającą.

Dobra lektura jeżeli ma się trochę wolnego czasu.

Zbiór opowiadań, na który długo polowałam. W końcu się udało i mam już za sobą jego lekturę.

Czarujący. Magiczny jest ten zbiór. Doskonale wpisujący się w styl Carrolla. Autor serwuje nam opowiadania w dużej mierze dotyczące śmierci. Ale nie bólu i cierpienia, a tego, co może człowieka czekać po przysłowiowej drugiej stronie. Właściwie każde z tych opowiadań mogłoby stanowić podstawę do napisania oddzielnej powieści. Zresztą ostatnie w tym zbiorze stanowi pierwszy rozdział kolejnej, po "Cylindrze Heidelberga", książki - "Białe jabłka". Poza tym Carroll głównym bohaterem dwóch innych opowiadań ze zbioru czyni Vincenta Ettricha - późniejszą główną postać, wspomnianej już, kolejnej powieści. I jeszcze jeden plus opowiadań - są krótkie (poza jednym), nie rozwlekają niepotrzebnie fabuły.

Mnie najbardziej podobały się dwa opowiadania - "Język niebios" i tytułowy "Cylinder Heidelberga".

Pierwsze z bardzo prozaicznego powodu - jego akcja toczy się w Warszawie. Ale nie tylko dlatego. Klimat.

Drugie (najdłuższe w zbiorze), ponieważ podoba mi się sposób, w jaki autor opisuje Piekło i co mogłoby się stać, gdyby nagle okazało się, że nie ma w nim miejsca dla kolejnych potępieńców. A oprócz tego zaskoczyło mnie nieco zakończenie. Przypadło mi do gustu.

Być może zbiór "Cylinder Heidelberga" nie zasługuje na to, żeby wywyższać go ponad inne, ale trzyma poziom do jakiego przyzwyczaił mnie Jonathan Carroll. Obowiązkowa (choć trudno dostępna) pozycja dla wielbicieli pisarza.

Sitwy, kliki, michnikowszczyzna, Układ, upadek wartości moralnych, chaos... A wśród tego wszystkiego On. Braveheart, Ostatni Sprawiedliwy, obrońca ciemiężonych i moralności - Jarosław Kaczyński. W książce Ziemkiewicza prezes Prawa i Sprawiedliwości jawi się prawie niczym anioł. Prawie - bo jednak jest człowiekiem i ma kilka wad, ale który człowiek jest ich pozbawiony?

Wiele osób zapewne kojarzy Ziemkiewicza z twórczością s-f (fantasy? nie jestem pewna, bo chyba nie czytałam wcześniej żadnej z jego książek), ale jest on również publicystą. Czego przykładem jest "Czas wrzeszczących staruszków". Ze wstydem przyznaję, że bardzo kiepsko znam najnowszą historię Polski (peerelowską i tuż po '89r.), więc ciężko mi oceniać fakty lub ich interpretacje przedstawiane przez autora. Nie interesuję się też na tyle mocno współczesną polityką, żeby opowiadać się po którejś ze stron (za lub przeciw Kaczyńskiemu). Ale trochę mnie rozbawiło to przedstawienie Jarosława Kaczyńskiego jako człowieka z powołaniem zmieniania Polski, przebudowywania jej struktur administracyjnych itp., jako kogoś, kto chce dobrze, ale nikt go nie rozumie (emo) i wszyscy mu przeszkadzają. A już najbardziej michnikowszczyzna.

Pomimo iż w większości kwestii jednak nie zgadzam się z autorem, to muszę przyznać, że po przebrnięciu, z niemałym bólem, przez pierwszy rozdział książka mnie wciągnęła. Podejrzewam, że to zasługa świetnego stylu w jakim jest napisana i umiejętności posługiwania się ojczystym językiem przez autora. Ze względu na tematykę (i długość - 476 stron, wyd. Drewniany Rower) - lektura raczej dla wytrwałych lub zainteresowanych tematem rządów PiS-u w latach 2005-2007 oraz polityczną historią jego lidera.

Klasyka.

Nie przeczytałam tego utworu, bo jest moją lekturą. Sięgnęłam po niego po obejrzeniu filmu Andrzeja Wajdy o tym samym tytule. Zafascynowała mnie ówczesna Łódź. Fabryki, pałace, milionerzy, robotnicy, Polacy, Niemcy, Żydzi... Tak prężnie rozwijające się miasto dzięki przemysłowi tekstylnemu. Współczesna Łódź nie przypomina tej z powieści, ale wciąż jest w niej to COŚ, a widząc powybijane szyby w starych fabrykach lub odwiedzając te zamienione w muzea można się tylko zastanawiać jak 100-150 lat temu w tych pomieszczeniach w hałasie maszyn uwijali się robotnicy.

Książka rewelacyjnie oddaje klimat XIX-wiecznej przemysłowej Łodzi. Przed oczami materializuje się dym z kominów fabrycznych, słychać stukot kopyt przejeżdżających koni ciągnących dorożki. A na tym tle wielkie marzenia, wielkie bogactwa i, dla kontrastu, wielka bieda. Historia człowieka, któremu wydaje się, że kiedy osiągnie bogactwo będzie szczęśliwy. A przy tym historie jego znajomych, innych mieszkańców Łodzi, ludzi z tzw. wyższych sfer, którzy nudzą się w swoim zbytku oraz takich, którzy w okrutnym przemysłowym mieście nie mogą odnaleźć się ze swoją dobrocią.

Dla mnie jest to świetnie poprowadzona opowieść. Może momentami nieco nużąca, ale mimo tego zrobiła na mnie wrażenie. Godna polecenia.

Po zmierzchu - Haruki Murakami

niedziela, 2 sierpnia 2009


Książka japońskiego autora w japońskich realiach. Nienajgorsza.

Kupiłam ją jakiś czas temu, ale nie miałam czasu do niej zajrzeć. Chciałam przekonać się o co tyle szumu w mediach w związku z tym całym Murakamim. Muszę przyznać, że zostałam mile zaskoczona. Nie jest to książka akcji (choć jakby się nad tym dłużej zastanowić...), nie jest to również książka filozoficzna (na pewno?). Ale mimo trudności z zaszufladkowaniem - dobrze się czyta (a może właśnie dzięki temu). Tylko szkoda, że do końca nic się nie wyjaśnia.

Nie jest to książka lekka w odbiorze, ale nie jest też jakoś specjalnie ciężka. Jak już wspomniałam - ani książka akcji, ani filozoficzna. Zatem jaka? Warta przeczytania.

Lekkie i przyjemne - akurat na wakacje.

Nowy Jork, Paryż, Moskwa, Tokio, egzotyczne wyspy, gorący kochankowie... Jeśli jest się dziedziczką fortuny ma się to wszystko na wyciągnięcie ręki. A do tego brylanty (w końcu brylant najlepszym przyjacielem kobiety - czyż nie?), najmodniejsze stroje i dodatki, wystawne przyjęcia, rozwodowy miesiąc miodowy... Tak naprawdę świat tych kobiet ogranicza się do "bywania" i szukania nowych obiektów westchnień, pożądania albo dla których one będą takim obiektem. I nieważne, że być może jest to czyjś mąż. Przecież zawsze można się rozwieść.

Satyra na życie nowojorskich bogatych dziewczyn, o których można poczytać w kronikach towarzyskich. Rzeczywiście, książka jest całkiem zabawna, ale jak się tak nad tym głębiej zastanowić, to dla mnie było to smutne. Nie usiadłam z powodu tej książki w kącie i nie zaczęłam płakać, ale pomyślałam sobie, że wcale nie chciałabym prowadzić życia, w którym nawet pogrzeb jest okazją do zaprezentowania nowej sukni od Diora. To jest świat, w którym niczego nie można być pewnym, a już na pewno nie przyjaźni. Mimo wszystko - naprawdę dobrze się czyta w upalne lipcowe dni :)
Chyba jeszcze żaden thriller nie sprawił, żebym czytała go z wypiekami na twarzy. A już na pewno nie thriller medyczny. Ten był pierwszy.

Od początku domyślałam się, kto może być zabójcą, choć miałam dwa typy. I może właśnie to sprawiło, że z takim zaciekawieniem czytałam kolejne strony tej książki. I wciąż wydawało mi się, że czytam za wolno, że już za chwilę zagadka zostanie rozwiązana, a ja jestem jeszcze gdzieś w tyle. Chwilami czułam się jakbym była na "Ostrym dyżurze". Tylko George'a Clooneya brakowało... Ale może to i lepiej, bo tylko popsułby atmosferę swoim gwiazdorstwem. Tutaj wystarczył doktor Earl Garnet, szef oddziału ratunkowego w St Paul's Hospital w Buffalo, i jego profesjonalizm. Oczywiście bohaterów było więcej, ale to jego dociekliwość prowadzi do rozwiązania zagadki. Tylko dlaczego musiał zginąć także pies?...

"Inkwizytor" to naprawdę dobry thriller medyczny. Napisany dobrym językiem, nie przeładowanym terminami medycznymi (a autor jest lekarzem). Fabuła trzyma czytelnika w napięciu do samego końca. Pozycja warta uwagi ze strony wielbicieli gatunku, ale nie tylko ;)

Pierwsze wrażenie - dobra książka. O końcu świata. A raczej o tym jak go powstrzymać.

Trochę fabuły? Hm... Tym razem zrezygnuję z opisu, bo w tej książce dzieje się dużo. Pod koniec nie mogłam połapać się o czym czytałam 10 stron wcześniej, a co doprowadziło do obecnej sytuacji. Ale to nie przeszkadza. Książka jest przyjemna w odbiorze przez zawarty w niej humor (ale jak patrzy się na nazwiska autorów, to nie powinno to dziwić). Jest lekko napisana, zawiera ciekawe pomysły. Najbardziej podobała mi się idea Czterech... Motocyklistów Apokalipsy. Zmieniają się czasy, zmienia się koncepcja Nieba i Piekła. Ludzki Anioł i tak samo ludzki Demon (czy raczej agent Piekła)? Proszę bardzo. Wielki Adwersarz, Pogromca Królów, Anioł Bezdennej Otchłani, Bestia zwana Smokiem, Pan Tego Świata, Szatański Pomiot i Książę Ciemności pod postacią łobuzowatego 11-latka? Ależ oczywiście. Znajdą się też zakonnice satanistki - Siostry Trajkotki od Świętej Berylii, a nawet Armia Tropicieli Wiedźm czy zawodowa spadkobierczyni... Uff, tylu bohaterów - musi się dziać. I dzieje się. Obcy, tunele tybetańskich mnichów, Atlantyda, rybie deszcze...

Prawdopodobnie za jakiś czas przeczytam tę książkę jeszcze raz. Nie dlatego, że nie ogarnęłam wszystkich szczegółów za pierwszym razem. Po prostu, pomimo objętości, szybko się czyta. A przede wszystkim - wciąga!

Gwiezdny pył - Neil Gaiman

niedziela, 21 czerwca 2009


Lubię powieści, w których występują wiedźmy. A w tej książce Gaimana występują. Trzy. Ale nie to przesądziło o tym, że "Gwiezdny pył" mi się spodobał.

Zabawna baśń fantasy, w której główny bohater, mieszkaniec wioski Mur, szuka gwiazdy z nieba, żeby przynieść ją ukochanej. Żeby tego dokonać musi udać się przez dziurę, nota bene, w murze do Krainy Czarów. Dziura jest przez cały czas strzeżona przez Murzan (?), tylko raz na 9 lat można ją przekroczyć - podczas jarmarku odbywającego się na łące za murem.
Tristran Thorn spotyka w Krainie Czarów ciekawe istoty i przeżywa ekscytujące przygody. A gdy wraca do wioski... No cóż, nie wszystko jest takie, jakie wydawało mu się przed jej opuszczeniem.

Lekko prowadzona opowieść to, moim zdaniem, największy atut tej książki. Napisana z humorem, opowiada o przyjaźni, miłości i zemście. A także o wiedźmach ;)
To nie będzie blog o tym, co mnie boli. Chcę pisać o tym, co lubię najbardziej. Czyli o książkach. Literatura jest moim Kawałkiem Cienia, w który mogę się schować zawsze kiedy mam na to ochotę (i czas). Jeżeli ktoś zawędruje tutaj przez meandry internetu chętnie przyjmę komentarze i opinie na temat czytanych książek :) Zapraszam!

Twitter

Instagram

Wyświetl ten post na Instagramie.

Co tu się...? #mrok #gusła #dziady

Post udostępniony przez Dorota (@schizma9)

© Kawałek Cienia
designed by templatesZoo