Wyznaję - Jaume Cabré

niedziela, 17 stycznia 2016


Zastanawiam się co napisać, żeby nie zabrzmiało jak rasowa grafomania, bo to trochę nie wypada przy tej książce. Książce, która, w moim odczuciu, nie ma jakiegoś uniwersalnego lub banalnego przesłania typu "nie rób drugiemu co Tobie niemiłe", czy prawdy będącej clou całości, ale fantastycznie opowiada historię i łączy ze sobą wątki, które, oddalone od siebie o całe stulecia, z pozoru nie mają szans się połączyć wskazując w ten sposób na pewne schematy ludzkiego postępowania niezmienne od lat.

Wyznaję to list Adriana Ardevola do ukochanej Sary, w którym opowiada jej, a właściwie spowiada się z całego swojego życia. Przyszedł na świat w Barcelonie, tam też zaczął uczyć się gry na skrzypcach oraz języków obcych, do których miał niespotykany talent. Również w tym mieście poznał Sarę Voltes-Epstein, miłość na całe życie, oraz Bernata Plensę, z którym przyjaźń także trwała do samego końca. Ale na ponad siedmiuset stronach powieści spotykamy wiele innych postaci i poznajemy wiele innych historii, bo chociażby sama historia Adriana rozgrywa się na tle historii jego ojca, Feliksa, antykwariusza, byłego zakonnika, którego metody zdobywania kolejnych obiektów do kolekcji nie zawsze miały wiele wspólnego z praworządnością i zwykłą ludzką wrażliwością. Feliksowi bardzo zależało na tym, aby jego syn posiadł umiejętność posługiwania się wieloma językami, w tym również tymi wymarłymi, natomiast matka chłopca zabiegała o to, żeby nie porzucił przypadkiem gry na skrzypcach - tym bardziej, że w domowym sejfie czekała na niego jedna z najcenniejszych zdobyczy ojca, pierwsze skrzypce autorstwa Lorenzo Storioniego.

To zdecydowanie literatura z górnej półki.
To, co przeczytaliście do tej pory, to tylko nieudolna próba przedstawienia ułamka treści Wyznaję. Mimo moich starań wszystko brzmi płasko i nijak się ma do bogactwa stylistycznego i fabularnego powieści. Z pewnością nie każdemu wyszłoby na dobre zaczynanie zdań w XX wieku, a kończenie ich w XIV… A Cabré potrafi w ten sposób opowiadać dwie historie na raz czyniąc Wyznaję powieścią szkatułkową. Początkowo ciężko było mi się przyzwyczaić do kompozycji, w której zdania są umieszczone w różnych czasach historycznych lub pozostają zwyczajnie niedokończone (i to bez wielokropków, tak po prostu się urywają), ale z czasem przestałam zwracać tak baczną uwagę na formę, a skupiłam się na treści, bo okazało się, że odpowiedni warsztat pisarski niweluje pozorne niedogodności związane z czytelniczymi przyzwyczajeniami.

Autor nie zawsze stosuje wyróżnienia dla myśli czy wypowiadanych zdań.
Bardzo ciężko jest napisać o tej książce tak, żeby wiernie oddać wszystkie przemyślenia na jej temat, a przynajmniej ja tego nie potrafię. Warto po nią sięgnąć nie tylko dlatego, że jest bestsellerem czy została napisana w nietypowy sposób, ale również dlatego, że autorowi udało się stworzyć zajmującą historię człowieka, który przez całe swoje życie zmaga się ze swoim losem zdeterminowanym też przez to, czym został obarczony przez rodziców. To na pierwszy rzut oka. Na drugi natomiast jest to opowieść o skrzypcach wędrujących przez wieki, aby osiąść na dłuższy czas w rękach rodziny Ardèvol. I to wciąż nie wszystko, bo pewnie z każdym kolejnym rzutem oka można wymieniać nowe wątki i nowych bohaterów będących punktem odniesienia dla reszty powieści.

Polecam, bo warto.

Pierwsze zdanie w książce, a już przykuwa uwagę. Czyli pisarski sukces.

Share /

4 komentarze

  1. Nie znałam jak dotąd ani autora, ani książki. Najwyższa pora to zmienić.

    Pozdrawiam ciepło,
    http://tylkomagiaslowa.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiele dobrego naczytałam się o tej książce, więc w końcu warto byłoby przekonać się, jakie wrażenie wywrze na mnie.

    OdpowiedzUsuń

Twitter

Instagram

Wyświetl ten post na Instagramie.

Co tu się...? #mrok #gusła #dziady

Post udostępniony przez Dorota (@schizma9)

© Kawałek Cienia
designed by templatesZoo