Janina Bauman była żoną słynnego Zygmunta, boga socjologii (przynajmniej na moim kierunku studiów w Łodzi). Oprócz tego przez wiele lat po wojnie pracowała w odradzającym się polskim przemyśle filmowym – aż do 1968 roku, kiedy po wydarzeniach marcowych musiała wraz z mężem i dziećmi wyjechać z Polski.



Czyta: Maja Ostaszewska
Długość: 519 minut (ok. 8,5 h)

Kolejna książka, której fragmenty mieliśmy w podręczniku do polskiego w liceum i choć pamiętam, że wtedy mi się nie spodobała, to jednak wciąż miałam ją gdzieś z tyłu głowy. A ponadto - mój pierwszy audiobook. Czy to była udana przygoda? Chyba tak, chociaż mam też takie niejasne uczucie, że ktoś mi coś zabrał – jakąś przyjemność z „osobistego” czytania. Dziwnie się czuję z tym, że to Maja Ostaszewska w pewnym sensie przeczytała książkę za mnie… (Hm, tak sobie teraz myślę, że jednak miałam już do czynienia z audiobookiem. Kiedyś byłam w posiadaniu kasety magnetofonowej z nagraną Karolcią Marii Krüger.)



Czuję się trochę jak podczas sesji na studiach – robię wszystko, żeby nie zacząć pisać, wszystko wydaje się być ciekawsze, a dokument tekstowy cały czas otwarty, bo przecież się zbieram… Też tak miewacie? Na studiach byliśmy gotowi (moi znajomi również) przemalowywać ściany byle tylko odsunąć od siebie konieczność nauki do kolejnego kolokwium czy egzaminu… Ale ta notka oczywiście niekoniecznie ma dotyczyć moich wspomnieć ze studiów ;)

Książka, o której dzisiaj piszę, nosi tytuł Miesiąc z komisarzem Montalbano, ponieważ w istocie jest to 30 krótkich opowiadanek połączonych ze sobą postacią tytułowego funkcjonariusza. Może wiecie (a może nie), że przeczytałam w swoim życiu (brzmi jakbym dobijała sześćdziesiątki?) sporo kryminałów i/lub książek sensacyjnych, wiele z nich zanim założyłam bloga. Wciąż lubię wracać do tego gatunku, nawet jeżeli jest nazywany takim z dolnej półki, chociaż teraz staram się czytać bardziej różnorodną literaturę. Ale wracając do tematu…


UP THE IRONS!

poniedziałek, 3 grudnia 2012

Muszę się pochwalić i podzielić moją radością - w sobotę kupiliśmy bilety na lipcowy koncert Iron Maiden w Polsce :) W związku z tym 3 lipca 2013 mam zajęty wieczór, gdyż będę go spędzać w łódzkiej Atlas Arenie. Jeśli ktoś byłby zainteresowany - tutaj można nabyć bilety ;) Jeśli nie możecie do Łodzi, to wpadnijcie do Gdańska gdzie będą grali dzień później. A tutaj macie próbkę twórczości (dla tych, którzy nie znają - choć nie wierzę, że tacy są :P ):



Gra o tron - George R. R. Martin

czwartek, 29 listopada 2012


Na początku bałam się, że mnie nie wciągnie, że będę się męczyć. A potem miałam wrażenie, że za wolno czytam.

Trochę się gubiłam, bo jednak treści jest sporo, wielu bohaterów i wiele wątków, ale chyba za każdym razem w końcu udawało mi się odnaleźć ten zgubiony koniec nitki. Tylko trzeba się było bardziej skupić, ewentualnie przekartkować początek książki. Niektórym nie przeszkadza, że coś im umknęło, wychodzą z założenia, że w końcu wszystko się wyjaśni – ja jednak nie lubię się gubić.


Spotkania autorskie

niedziela, 25 listopada 2012

Do Szczecina mam nie po drodze, ale dostałam dwie informacje o spotkaniach autorskich w tym mieście. Przekazuję więc dalej, może ktoś się skusi:


Muzyka duszy - Terry Pratchett

niedziela, 18 listopada 2012


Ostatnio ciągle napotykam wieści, że Terry Pratchett ma zamiar przekazać Świat Dysku swojej córce. Nie wiem czy to dobra wiadomość - podobno serial o Straży Miejskiej, który powstaje na podstawie scenariusza Rhianny Pratchett, jest dobry, ale już scenariusz do gry Mirror’s Edge był taki sobie (chociaż gra sama w sobie chyba była całkiem niezła, bo na Metacriticu ma oceny w okolicach 80). Ale póki co, mam za sobą Muzykę duszy wydaną w 1994 r. kiedy autor był jeszcze zdrowy.


Liebster Blog

wtorek, 13 listopada 2012

To bardzo miłe dostać jakieś wyróżnienie ;) Nie wiem czy ta zabawa jeszcze trwa, ale jakoś nie miałam wcześniej czasu, żeby się za to zabrać. Zasady (skopiowane od Agatonistki):
Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za "dobrze wykonaną robotę". Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował. 


Sycylijczyk - Mario Puzo

sobota, 3 listopada 2012


Opinii miało nie być, bo miało być zawieszenie bloga. Ale jakoś nie mogę. Nie potrafię. Dlatego jeszcze ten jeden raz… A potem się zobaczy ;)

Zwykłe prawo zwykłych ludzi nie docierało na Sycylię. Na Sycylii prawo należało do Rodziny. Takie realia pobudzają wyobraźnię również dzisiaj. Bo czy wyobrażacie sobie, że na przykład ktoś coś Wam ukradł, a Wy nie idziecie z tym na policję, wręcz milczycie jak zaklęci? Zamiast tego udajecie się do najpotężniejszej osoby w okolicy, która, mówiąc oględnie, nie zawsze prowadzi czyste interesy. Osoba taka obiecuje zemstę w Waszym imieniu, w zamian zostajecie jej Dłużnikami. Kto czytał Ojca Chrzestnego albo oglądał film Coppoli wie o czym mowa.


Nie znam się na komiksach, ale ten chciałam Wam polecić. „Łauma” Karola Kalinowskiego (KRL) ciekawie podchodzi do słowiańskiej mitologii, a konkretnie do mazurskiej. To wstyd, że nie znamy mitów (a przynajmniej ja nie znam) związanych z obszarem, który zamieszkujemy. Nie uczyli nas tego w szkole (no, mnie nie uczyli). Pamiętam, że było coś tam o Światowidzie i niewiele więcej. Potem w liceum coś tam w podręczniku do polskiego wspomnieli o różnych południcach czy czymś i koniec. A tutaj przedstawiono nam demona leśnego – łaumę (łojmę, dziwożonę, lisyvkę), która kradnie dzieci. Więc nie myślcie sobie, że komiksy to tylko bajki dla dzieci – i to jeszcze takie, z których nic mądrego nie wynika. Szkoda tylko, że „Łauma” jest już właściwie niedostępna.

Więzień Nieba - Carlos Ruiz Zafón

czwartek, 18 października 2012

Czemu? Czemu ta książka nie ma zakończenia? Czemu cliffhanger?...

E, to głupie pytanie. Teraz ludzie będą czekali na kolejną część cyklu o Cmentarzu Zapomnianych Książek. Hm. Chociaż może to wcale nie był cliffhanger? W sumie nie było jakiegoś dramatycznego zawieszenia akcji. Po prostu nic się nie wyjaśniło.

Wracamy do Barcelony lat 50. XX w. Daniel Sempere wiedzie żywot przykładnego męża, a Fermín Romero de Torres w niedługim czasie również ma wstąpić w związek małżeński. Im bliżej jednak tego wydarzenia, tym Fermín bardziej się denerwuje i sprawia wrażenie jakby chciał się wycofać z całego przedsięwzięcia. Tylko że to bardziej przeszłość go przeraża, wcale nie przyszłość.


Cesarz - Ryszard Kapuściński

środa, 10 października 2012


W końcu udało mi się dorwać jakąś książkę boga polskiego reportażu (lub demona, lub największego oszusta), Ryszarda Kapuścińskiego. Dzisiaj kilka słów o „Cesarzu”.

Tytułowy cesarz to Hajle Selasje I, ostatni władca Etiopii, a reportaż opowiada o tym jak jego panowanie dobiegało końca. Historię poznajemy z ust osób, który były blisko władzy, obcowały z nią na co dzień, praktycznie do końca.

Historia Etiopii jest mi zupełnie obca. Kraj zawsze kojarzył mi się z Czarną Afryką – i tyle. Byłam zaskoczona kiedy przeczytałam, że do 1974 r. władzę sprawował tam cesarz. Albo jestem ignorantką, albo po prostu polskie media nie wracają do wydarzeń sprzed tylu lat, rozgrywających się na innym kontynencie. Bo i po co?


Po MFKiG 2012

niedziela, 7 października 2012


Tegoroczna edycja Międzynarodowego Festiwalu Komiksu i Gier w Łodzi dla mnie ograniczyła się głównie do tego drugiego członu. Jeśli chodzi o komiksy to jedynie przeszliśmy się wśród stoisk wydawców oraz, rzecz jasna, uczestniczyliśmy w wieczornej gali, na której wręczano festiwalowe nagrody, a potem oglądaliśmy wybory Miss Festiwalu. Tzn. głównie ja oglądałam, bo quaz zajęty był rozmawianiem z różnymi znajomymi, których spotykamy raz w roku – przy okazji MFKiG właśnie.



Dzisiaj coś z klasyki. Z klasyki romansu! Powieści grozy? Romansu grozy?... „Wichrowe Wzgórza” – po prostu.

Wichrowe Wzgórza to nazwa posiadłości w północnej Anglii, gdzie rozgrywa się część zdarzeń opisanych w powieści. Pozostałą część autorka umieściła w pobliskim Drozdowym Gnieździe.

Dygresja: jestem pod wrażeniem nazw domostw w XIX i w początkach XX w. Wichrowe Wzgórza, Drozdowe Gniazdo, Zielone Wzgórze, Szumiące Topole… Doprawdy, nazwy działające na wyobraźnię.


W końcu pojawił się szczegółowy program tegorocznego MFKiG! Wybieracie się? Ja na pewno zawitam w sobotę - około południa zamierzam być w strefie gier, żeby posłuchać co ma do powiedzenia Maciek Makuła, a potem Krzysztof Gonciarz. W zeszłym roku dobrze się bawiłam, w tym też zamierzam :) Zatem w najbliższy weekend zapraszam do Łodzi :)


Gra Anioła - Carlos Ruiz Zafón

czwartek, 27 września 2012


Przeczytałam tę książkę drugi raz, bo z pierwszego nie pamiętałam nic poza tym, że nie podobało mi się zakończenie. Przeczytałam ją, żeby sobie przypomnieć klimat opowieści zanim zabiorę się za "Więźnia nieba". Wiem też, że najnowsza książka Zafóna wyjaśnia w pewien sposób zdarzenia opisane w "Grze Anioła". I okazało się, że to wyjaśnienie nadaje historii zupełnie inny wymiar i nagle zaczyna mieć ona inny sens (właściwie... w ogóle zaczyna mieć sens). Ale to też podobno normalne, że przy każdym kolejnym czytaniu powieści można w niej znaleźć coś, czego nie zauważyło się poprzednim razem.

Akcja "Gry Anioła" toczy się przed wydarzeniami z "Cienia Wiatru", ale wciąż w Barcelonie. Spotykamy też znanego nam z wcześniejszej książki właściciela księgarni Sempere i Synowie, który tutaj jest jeszcze synem pracującym ramię w ramię ze swym ojcem. Mamy również okazję po raz kolejny odwiedzić Cmentarz Zapomnianych Książek i wybrać sobie książkę do adopcji lub zostawić inną, o której świat zapomniał lub powinien był to zrobić.


Praca

środa, 19 września 2012

Wiecie jaka jest zaleta pracy w filharmonii (przynajmniej w tej, w której ja pracuję)? W pokoju niepotrzebne jest radio - wystarczy uchylić okno ;)

Rozmowy tramwajowe

środa, 12 września 2012


Zasłyszane w tramwaju (X – na oko pięciolatek, Y – mama pięciolatka):

X: Kiedyś jakaś pani kazała mi zejść z fotela w tramwaju. Tak się nie powinno dziać.
Y: Ty jesteś młodszy to możesz postać.
X: Młodego też mogą boleć nogi.
Y: A jak mnie bolą nogi, ale stoję, żebyś Ty mógł siedzieć, to jest w porządku?
X: Ty, Mamo, możesz posiedzieć w domu.

Kurtyna :)
Już chyba wspominałam (i to pewnie nie raz), że jestem fanką Umberto Eco. Lubię jego styl, podoba mi się jego umiejętność wykorzystania słów do budowania świetnych felietonów i powieści. Swoją drogą, zastanawia mnie jak to się dzieje, że wykorzystując te same słowa jedni potrafią stworzyć naprawdę dobre teksty, a innym wychodzą gnioty. No ok, chodzi o pomysł na fabułę, ale zakładając, że zarys historii będzie taki sam - i tak jednym wyjdzie to lepiej, innym gorzej.

Książka, którą dzisiaj przedstawiam, jest kolejną poleconą przez dr. R., z którym miałam na studiach przedmiot o wdzięcznej nazwie “Socjologiczna analiza teorii spiskowych”. “Wymyślanie wrogów...” to zbiór esejów i odczytów Eco z różnych konferencji, a pierwszy z nich (i zarazem tytułowy) w pewien sposób dotyka tematu stereotypów i teorii spiskowych właśnie. Bo, jak się okazuje, każdy musi mieć jakiegoś wroga - prawdziwego lub wymyślonego. Musi być ktoś lub coś przeciwko czemu naród może się jednoczyć, a nawet wyjść na ulice. Gdzie tu sens i logika? Myślę, że długo można byłoby to analizować.


Miła aparycja

środa, 5 września 2012


Ostatnio szukałam pracy. W końcu udało mi się ją znaleźć, ale przejrzałam naprawdę mnóstwo ogłoszeń. Wśród nich znalazła się oferta pracy dla sekretarki medycznej / rejestratorki w niepublicznym zakładzie opieki zdrowotnej. Jednym z wymagań była „przyjemna aparycja”.

Robiąc badania wstępne do nowej pracy trafiłam do innego nzoz-u i pomyślałam sobie, że oprócz „przyjemnej aparycji” przydałaby się też „miła obsługa”.

Ewentualnie prośba (bleh)

poniedziałek, 3 września 2012

Generalnie mam w sobie niechęć jeśli chodzi o promowanie mojego bloga. Nie jestem przekonana co do tego czy dobrze i ciekawie piszę, a nawet czy piszę poprawnie (w sensie, że po polsku). No ale zgłosiłam Kawałek Cienia do konkursu organizowanego przez portal duże Ka. Nie zdziwiło mnie specjalnie, że wśród finałowej dziesiątki zabrakło mojego bloga, bo zgłosiły się też duuuużo lepsze :) Ale! Jest jeszcze to co widzicie na obrazku po lewej - znaczy możliwość otrzymania nagrody czytelników. Chodzi o to, że do 21 października 2012 r. możecie wysłać maila, w którego tytule umieścicie nazwę bloga, na którego głosujecie (adres: konkursy@duzeka.pl). O. I tyle. I wcale nie musicie głosować na Kawałek Cienia - wybierzcie z listy ten blog, który najbardziej lubicie :)

Cień wiatru - Carlos Ruiz Zafón

niedziela, 2 września 2012

Carlosa Ruiza Zafóna chyba nikomu przedstawiać nie trzeba. A przynajmniej nikomu kto nazywa siebie „molem książkowym”. Zresztą na moim blogu również niejednokrotnie już pojawiały się opinie na temat jego książek. Nie pisałam jednak jeszcze o książce, od której zaczęła się moja przygoda z tym pisarzem i od której chyba zaczęła się kariera jego powieści w Polsce. Panie i Panowie – oto „Cień wiatru”.

Pierwszy raz czytałam tę historię jakieś 4 lata temu, ale wtedy jeszcze nie miałam bloga. Pamiętam, że opowieść mnie zauroczyła. Czy było tak i tym razem?


Szlak Orła - Wilbur Smith

poniedziałek, 20 sierpnia 2012


Gdzieś widziałam, że Szlak Orła jest klasyfikowany jako książka sensacyjna. Dla mnie jest jednak zdecydowanie bardziej książką przygodową.

Wszystko zaczyna się w Republice Południowej Afryki kiedy główny bohater, 14-letni wówczas Dawid Morgan, odbywa swoją pierwszą lekcję latania samolotem. I te maszyny będą mu towarzyszyć już do końca. Ale najpierw musiał stoczyć batalię z wujem, który zaplanował swojemu bratankowi przyszłość w wielkiej korporacji należącej do rodziny. Miał być kompromis – 5 lat w Akademii Lotniczej, a potem firma. Tylko że jeśli ktoś ma olbrzymi talent, a w obliczu samolotu zachowuje się jakby zaprzedał duszę diabłu… No cóż. Dawida trudno było przekonać do przejęcia przedsiębiorstwa. Wolał szukać siebie gdzie indziej, nie tam gdzie wskazywał mu wuj.


Kamienica - Dariusz Eckert

wtorek, 14 sierpnia 2012


Ta niepozorna książeczka jest dowodem na to, że nie tylko Amerykanie mają swoich weteranów wojennych z problemami po wojnach w Korei i Wietnamie. II wojna światowa tak samo (a może bardziej?) odcisnęła swoje piętno na umysłach Polaków. Tylko że o tym się nie mówi. Mówi się o walkach przynoszących chwałę i męczeńskiej śmierci (lub odwrotnie), a przecież nie wszyscy zginęli. I nie wszyscy przeżyli wojnę popełniając tylko czyny chwalebne.

Jest On. Jest też Ona. On chce wynająć mieszkanie, w którym będą mogli razem zamieszkać i tworzyć coś na kształt rodziny. Wybiera lokum w starej kamienicy, w której mieszkają nieco mniej starzy, ale jednak obarczeni bagażem doświadczeń ludzie (i kilkoro studentów). Wszystko wydaje się układać, jednak duchy nie dają się tak łatwo pogrzebać. To nie są ciała, które wystarczy złożyć w mogiłach, żeby móc spróbować zapomnieć. Duchy się snują, duchy pamiętają.


Jakoś tak… Spodziewałam się czegoś innego. Lepszego chyba. Nie chodzi o to, że było źle – to moje oczekiwania były zawyżone. I takie nie do końca sprecyzowane.

„Czytadła. Gawędy o lekturach” to zbiór recenzji-felietonów-esejów pisanych przez Agnieszkę Osiecką. Wiemy, że autorka znakomita poetką była, więc już na dzień dobry mamy jakieś oczekiwania do jakości tekstów. I te teksty rzeczywiście są dobre. Bardzo mi się podobało kiedy Osiecka oddryfowywała w kierunku eseju i pisała o czymś na pozór z książką niezwiązanym, a potem zręcznie wracała do tematu. Do języka też nie można mieć zastrzeżeń, bo jest na wysokim poziomie.


Już w tytule widać, że mamy do czynienia z opowiadaniami. Tajemnicą również nie jest, że są to opowiadania kryminalne. Tym co je wyróżnia jest czas powstania – połowa XIX wieku. Czyli – było, nie było – klasyka.

Teksty są cztery, wszystkie łączy osoba pierwszoosobowego narratora, a w trzech z nich występuje C. Auguste Dupin – co prawda nie zawodowy detektyw, ale człowiek o niezwykle przenikliwym umyśle, który rozwiąże każdą zagadkę dopasowując do siebie elementy na pozór zupełnie nie zgadzające się ze sobą. Można pozazdrościć paryżanom, że w połowie XIX w. mieli w swoim mieście taką osobistość, z której pomocy zaczęła korzystać policja. A wszystko zaczęło się od rozwiązania zagadki zabójstwa przy Rue Morgue (pierwsze opowiadanie w zbiorze). Brytyjczyk Holmes i Belg Poirot pojawili się na scenie nieco później i choć chyba obydwaj przyćmili swoimi gwiazdami blask pana Dupina, to jednak on był pierwszy.


Sam Vimes rewolucjonistą? Czemu nie. Czasem przychodzi moment, kiedy trzeba zawalczyć o... No, trzeba i już.

Rewolucje polegają na budowaniu barykad i wchodzeniu na nie (chyba że są to rewolucje typu przemysłowego - wtedy barykady nie są wymagane). Po jednej stronie są ci, którzy walczą z systemem, po drugiej stronie jest system. Czasem ci, którzy są po tej pierwszej stronie nie do końca wiedzą z czym i o co walczą, ale walczą, bo tak robią wszyscy wokół. To tak samo jak ktoś zaczyna biec, bo ktoś inny biegnie albo zaczyna krzyczeć, bo inny krzyczy. Bez sensu, ale jednak się dzieje.



W ubiegłą sobotę miałam kiepski humor. Nie chciało mi się czytać rozpraw Umberto Eco (ciekawe, ale wymagają sporo skupienia), więc postanowiłam poszukać czegoś lżejszego. Otworzyłam szafkę, w której mam książki „do przeczytania” (nie mam nałogu kupowania jak niektórzy), a tam Osiecka (felietony, pewnie spoko, ale uznałam, że to nie to), Bauman (Janina, żona Zygmunta), „Wichrowe Wzgórza”… W końcu mój wzrok padł na niepozorną, małą książeczkę dodaną jakiś czas temu do Bluszcza (RIP). Kalicińska. Przyznaję, miałam pewne opory. Zupełnie niesłusznie, jak się później okazało.



Doskonała lektura na szatańskie upały, które nawiedziły nasz kraj w ostatnim czasie. Zaiste. Nie wymaga długich dywagacji nad tym, co autor miał (lub nie) na myśli. Wystarczy usiąść wygodnie i można się odprężyć.

Teppic, potomek królów władających od tysięcy lat (dokładniej od siedmiu tysięcy) królestwem Djelibeybi, właśnie zdaje egzamin wieńczący jego edukację w jednej z gildii działających na terenie Ankh-Morpork. Za chwilę będzie mógł pochwalić się dyplomem skrytobójcy. To znaczy, jeśli przeżyje.



I znowu Zafón. Kiedyś bardzo przypadł mi do gustu „Cień wiatru” jego autorstwa, „Gra Anioła” już trochę mniej. A potem zaczęto wydawać jego powieści dla młodzieży, które napisał wcześniej. Przeczytałam wszystkie, bo chciałam się przekonać czy są tak dobre jak pierwsza książka jego autorstwa, którą miałam w rękach. „Światła września” to ostatnia pozycja z serii młodzieżowej (chociaż w Polsce nie były wydawane chronologicznie). Całe szczęście.



Oto bogowie: egipscy, greccy, chrześcijańscy (w kolejności chronologicznej nauczania w placówkach edukacyjnych). A oto ludzie: zwykli, z Białegostoku i Warszawy. Olga, Anka, Janek, Jezus, Nike, Ozyrys i inni. Rozejrzyjcie się, może w mieszkaniu obok też mieszka jakiś bóg.

Bardzo spodobała mi się wizja Ignacego Karpowicza, w której bogowie są tylko trochę mniej ludzcy od ludzi. Ale to pewnie kwestia kontekstu, w którym przyszło im przebywać. W innym kontekście mogliby na przykład być bardziej ludzcy od nas. Bogowie, tak jak ludzie, mają rozterki, kochają i nienawidzą. Knują (no, to akurat było bardzo powszechne w greckiej mitologii). Ale też zarabiają grubą kasę – jak Nike (wiecie, ta od butów sportowych). Właściwie jedyne czym się różnimy to nieśmiertelność, a i to do czasu.


Jakoś nie mogę znaleźć czasu, żeby napisać chociaż kilka słów o tej książce. Najgorsze jest to, że już zapominam jakie były moje wrażenia i odczucia tuż po jej przeczytaniu...

Przeczytałam ostatnio, że opowiadania są niemodne (tak samo jak dialogi) i że wydawcy wolą powieści. A czytelnicy? Ja bardzo lubię opowiadania, ale mnie nikt o zdanie nie będzie pytał.


Stos #4

środa, 13 czerwca 2012

Mało mnie ostatnio w blogosferze, ale tylko jeśli chodzi o "twórczość". Wasze blogi odwiedzam regularnie - tym regularniej, im więcej muszę się uczyć. Prawdę mówiąc, został mi jeszcze tylko jeden egzamin, ale naprawdę ważny - egzamin magisterski ;) Zatem jeszcze 2 tygodnie muszę spędzić na nauce, a potem kolejne wyzwania ;)


Sięgając po ten tytuł myślałam, że sięgam po jakąś przygodową książkę dla młodzieży. Nie wiem skąd we mnie takie, jak się okazało, zupełnie niesłuszne przekonanie.

Jerzy Piechowski zabiera nas w podróż przez historię (głównie) Polski, a pretekstem do snucia opowieści stają się monety, a później miedzioryty, akwarele itp. Zaczynamy od monety krzyżowej (denar Wenedów) pochodzącej z wczesnego średniowiecza, a kończymy na pierwszych papierowych banknotach z czasów Tadeusza Kościuszki. Wszystkie wymienione i opisane w książce numizmaty autor uczynił świadkami mniej lub bardziej znanych wydarzeń historycznych, o których mogłyby nam opowiedzieć gdyby potrafiły.


Byłam tej książki bardzo ciekawa, ale mam wrażenie, że czytałam ją za długo. Czytałam, czytałam i nie mogłam skończyć. Chociaż z drugiej strony - dawkowałam sobie przyjemność płynącą z lektury.

A teraz do rzeczy. "Japoński wachlarz. Powroty" to poprawiona i wydana ponownie wersja książki, która nosiła taki sam tytuł, lecz pozbawiony "Powrotów". Joanna Bator, Polka, wykładowczyni na jednej z polskich uczelni, wybrała się do Japonii, ale nie na taką zwykłą wycieczkę. Ze zwykłej wycieczki nie napisałaby tak obszernego reportażu (właściwie to nie wiem czy jest to reportaż, ale o tym dalej). Wybrała się tam, żeby zamieszkać w Kraju Kwitnącej Wiśni (i pracować naukowo). Wyobraźcie sobie, że jedziecie na rok (albo dłużej) do kraju odległego nie tylko przestrzennie, ale też kulturowo, którego języka nie dane Wam było poznać, a angielski ma tam swoją specyficzną odmianę. No. To mniej więcej tak było z autorką książki.



Początkowo koncert miał się odbyć 31 marca, ale Roguc (dla mniej zorientowanych: Piotr Rogucki - wokalista Comy) doznał poważnej kontuzji ręki i imprezę przeniesiono na 20 maja. I dobrze, chociaż szkoda, że na niedzielę.


[Muzyka i transport]

czwartek, 10 maja 2012

Ostatnio naszła mnie myśl, że żeby wiedzieć czego się teraz słucha (w sensie 'jakiej muzyki') nie trzeba słuchać radia ani oglądać telewizji muzycznych. Wystarczy wsiąść do tramwaju lub autobusu. Można być pewnym, że prędzej czy później komuś telefon zagra najmodniejszy refren tego tygodnia, bo akurat dzwoni kumpel. Istnieje też opcja, że do wspomnianego tramwaju lub autobusu wsiądzie grupa młodzieńców słuchających muzyki z telefonu komórkowego i bardzo z siebie zadowolonych, że umilają innym podróżnym jakże nudną drogę z pracy / z uczelni / skądkolwiek do domu. Zdarzają się też przypadki, że mimo iż ktoś ma w uszach (lub na uszach - to zależy od modelu) słuchawki, ja słucham razem z nim (z nią) nawet jeśli nie mam akurat na to ochoty (bo np. czytam książkę lub podsłuchuję rozmowy innych podróżnych - tak, zdarza mi się, ale wiecie, studiuję socjologię ;) ).

Znacie to? Czy raczej jeździcie własnymi środkami lokomocji, w których sami dobieracie sobie muzykę i wspomniane sytuacje Was nie dotyczą? :)

[Kawa i Reymont]

poniedziałek, 7 maja 2012

Jeszcze tylko wypiję kawę i biorę się do pracy.

Wiecie, że dzisiaj Władysław Stanisław Reymont obchodziłby 145-te urodziny? :)

(Wybaczcie słabą jakość zdjęcia, ale zrobiłam je telefonem.)

[Słowa klucze #5]

piątek, 4 maja 2012

Wiecie jak strasznie dawno nie było u mnie [Słów kluczy]? No strasznie dawno. Dlatego pomyślałam, że może sprawdzę co tam w wyszukiwarkach piszczy - tak dla odprężenia od pisania pracy magisterskiej (więcej o tym mówię niż faktycznie piszę ;) ), matury, czy też nadmiaru wolnego w długi weekend :) Zapraszam (pisownia oryginalna):


Mort - Terry Pratchett

poniedziałek, 30 kwietnia 2012

Długi majowy weekend (majowo-kwietniowy) rozpoczęty, dzięki czemu jedni będą mieli więcej czasu na czytanie, a inni... No cóż. Pozdrawiam maturzystów :)

Czy u Was też jest taki straszny upał? Żeby nie było - lubię jak jest ciepło, ale żeby na koniec kwietnia aż tak? I tym oto zgrabnym przejściem przemieścimy się w stronę meritum tego posta. Bo na upały dobra jest lektura lekka i przewiewna, a takie kryteria spełniają książki Terry'ego Pratchetta, w tym ostatnio przeczytany przeze mnie "Mort".


Jestem po weselu (nie, nie moim), poprawinach i podróży, więc będzie krótko, bo zmęczenie daje o sobie znać.

Po ostatnio czytanej książce "Śmierć w moim imieniu" wydawała mi się niemal arcydziełem. Sprawnie napisana, dobrze się czyta - miła odmiana po tym ostatnim gniocie.

Bycie inspektorem policji lub autorem poczytnych kryminałów nie jest łatwe - gdzie się nie pójdzie, tam zbrodnia. Taki ktoś idzie sobie do teatru, żeby poobcować z kulturą, a tam czeka na niego praca. W opisanej sytuacji znaleźli się Joe Alex i Beniamin Parker - zdążyli wyjść ze spektaklu, żeby za kilka chwil musieć wrócić do teatru, gdzie popełniono morderstwo. Zginął odtwórca głównej roli. Jak sądzicie, udało im się rozwiązać zagadkę?

To naprawdę dobry Joe Alex, świetnie sprawdził się jako lektura w podróży. Nie mogłam się oderwać od lektury - może również dlatego, że autor zachowuje jedność czasu, miejsca i akcji przez co miałam wrażenie, że coś mogłoby mi umknąć gdybym nagle przerwała czytanie. Takie kryminały lubię.

Sztuka, którą przedstawiano w "Śmierć mówi w moim imieniu" nie wydała mi się specjalnie porywająca - ale sama książka już porywać zaczęła. Zostawiła po sobie pozytywne wrażenie.

Sny o Utopii - Tobias Jones

czwartek, 19 kwietnia 2012

Dawno nie czytałam tak słabej książki. Nie sądzę też, żeby jednak znalazł się ktoś komu ta pozycja przypadła do gustu i np. uważa ją za swoją ulubioną.

Tobias Jones, pisarz i dziennikarz, wybrał się w podróż po Anglii i Włoszech (ciągając ze sobą żonę i córkę) w poszukiwaniu idealnej wspólnoty. Społeczeństwo, w którym przyszło nam żyć, odchodzi od wspólnotowości na rzecz indywidualizmu i być może z tego właśnie powodu powstające grupy mogą być dla niektórych atrakcyjne. Autor odwiedził 5 takich miejsc i spróbował je opisać.


[Łódź]

czwartek, 5 kwietnia 2012

Manufaktura 25.07.2009; foto: ja

Czy to miasto rzeczywiście jest takie brzydkie jak ostatnio ciągle słyszę?





Póki co to moje ostatnie spotkanie z Douglasem Adamsem i jego "trylogią w pięciu tomach". Kończę na trzecim tomie, bo pozostałych nie posiadam, a nawet gdyby było inaczej to i tak należałoby zrobić przerwę.

W "Autostopem przez galaktykę" dowiedziałam się jaka jest odpowiedź na pytanie o życie, wszechświat i całą resztę, w "Restauracji na końcu wszechświata" uczestniczyłam w poszukiwaniu pytania do znanej już odpowiedzi. "Życie, wszechświat i cała reszta" rzuca nieco światła na wydarzenia, które miały lub będą miały wpływ na inne wydarzenia składające się na historię wszechświata. Nieco to zagmatwane, bo i ta trzecia część cyklu odrobinę się gmatwa. Ale bohaterowie wciąż są ci sami.


Robiąc sobie przerwy od pisania pracy magisterskiej po kawałku przeczytałam drugą część "trylogii w pięciu tomach" Douglasa Adamsa. I od razu mówię (piszę), że nie było tak źle jak niektórzy straszyli.

"Restauracja na końcu wszechświata" jest (bardzo) bezpośrednią kontynuacją "Autostopem przez galaktykę". Bohaterowie, których poznaliśmy w poprzedniej części wciąż szukają pytania do odpowiedzi na temat sensu życia, wszechświata i całej reszty, a niektórzy chcieliby się dowiedzieć kto wszechświatem rządzi. Ponadto Artur, Ford, Trillian i Zaphod (oraz Marvin - robot) odwiedzają tytułową restaurację. Początkowo myślałam, że Milinowa (owa restauracja) znajduje się gdzieś na jakimś fizycznym końcu, że bohaterowie w kosmicznej próżni znajdą się na jej krawędzi. W rzeczywistości chodzi o koniec historii wszechświata i podróż w czasie. Przyznaję, że wymagało to ode mnie zaangażowania niemałych pokładów wyobraźni.

Moim zdaniem "Autostopem przez galaktykę" i "Restauracja na końcu wszechświata" mogłyby być jedną książką. Poza tym nie widzę jakiegoś znaczącego spadku formy autora. Ja się dobrze bawiłam przy lekturze, więc myślę, że spełniła swoje zadanie (zadanie, które ja jej wyznaczyłam).

Przede mną trzecia część cyklu i przyznaję, że jestem ciekawa co się wydarzy.
Książka ma 134 strony - niewiele - a ja czytałam ją i czytałam. Przecież 134 strony można byłoby przeczytać w jeden wieczór. Teoretycznie.

Pamiętam z dzieciństwa, że w telewizyjnych serwisach informacyjnych swego czasu dużo można było usłyszeć o konfliktach na Bałkanach. Sarajewo do dzisiaj kojarzy mi się negatywnie, mimo że tak na dobrą sprawę nic o tym mieście nie wiem (widać, czym skorupka za młodu nasiąknie...), tak samo jak np. Kosowo, które nie tak dawno (w 2008 r. - to już pamiętam dobrze) znowu dało o sobie znać. Książka Tochmana zainspirowała mnie do poszukania w Internecie informacji o tamtejszych konfliktach. Na czytaniu spędziłam jakieś 1,5 godziny i doszłam do wniosku, że "kocioł bałkański" jest określeniem świetnie obrazującym sytuację w tamtym rejonie Świata.


Podróżowaliście kiedyś autostopem? Ja nigdy. Chyba bym się bała. A wyobraźcie sobie taką podróż w kosmosie. Oczyma duszy mojej widzę takiego autostopowicza unoszącego się przy Drodze Mlecznej czekającego na okazję. To mogłoby być interesujące.

Zasadniczo nie czytam science fiction, jakoś nie czuję tych klimatów. Ale czasem zdarza mi się od tej reguły odstąpić. Przeczytałam "Kongres Futurologiczny" Lema - był ok, teraz "Autostopem przez galaktykę" - też poszło. Chyba dlatego, że to takie sf na wesoło. Douglas Adams napisał książkę w klimatach Pratchetta zanim Pratchett zaczął pisać (a przynajmniej wydawać) swój Świat Dysku.


Pamiętacie pewnego prowadzącego jeden z pierwszych (tak sądzę) talk-shows, który na początku programu lądował w helikopterze na dachu budynku pewnej telewizji? Hm... Biorąc pod uwagę, że ja to ledwo pamiętam (choć program przestali emitować w 2001 r.), część z Was prawdopodobnie w ogóle nie ma na to szans.

To było moje pierwsze skojarzenie z nazwiskiem Mariusza Szczygła kiedy dowiedziałam się, że wydaje książki. Tak sobie myślę, że telewizja zrobiła mi (metaforyczną) krzywdę, bo pomyślałam sobie: "e, co może mieć do powiedzenia facet z jakiegoś głupiego programu?" (nie wiem czy ten program był głupi, bo chyba za bardzo go nie oglądałam). A okazuje się, że ten facet ma do powiedzenia całkiem sporo i to całkiem interesujących rzeczy.

"Gottland" jest zbiorem reportaży o Czechach. Ale nie jest to książka podróżnicza - chyba że mówimy o podróży w czasie. Cofamy się do lat, w których Czechosłowacja (po pierwsze istniała, a po drugie) była pod silnym wpływem Związku Radzieckiego i poznajemy historie osób, na które system polityczny miał niebagatelny wpływ. Wyobrażacie sobie, że ludzie wpadali w obłęd lub popełniali samobójstwa, bo musieli zaprojektować coś ku chwale towarzysza Stalina? Ja wiem, w Polsce wcale nie było lepiej. Po prostu trauma.

Ale, tak jak w każdym systemie, byli też ludzie, którzy potrafili się zaadaptować do istniejących warunków. Oportuniści? Być może. Ale tak naprawdę ciężko wydawać wyroki jeśli samemu nie było się w podobnej sytuacji (wiem, banał). Motywacje działania mogą być przeróżne, czasem nieprzewidywalne.

Czyta się świetnie, ale były momenty, które mroziły mi krew w żyłach. Zastanawiałam się jak można było zgotować ludziom taki los, w imię jakiej idei. "Gottland" zrobił na mnie spore wrażenie i już nigdy nie będę myśleć o Mariuszu Szczygle jako o "tym facecie od talk-show".

Ostatnio miałam kiepski humor, więc postanowiłam na jego poprawę przeczytać coś wesołego. W związku z lutową promocją na stronie wydawnictwa Prószyński i S-ka nasza domowa biblioteczka została zasilona kilkoma egzemplarzami książek mistrza humoru - Terry'ego Pratchetta. Zatem wybór wesołej pozycji był oczywisty (jeszcze tylko musiałam zdecydować, którą z siedmiu zamówionych książek zdjąć z półki).

To nie było moje pierwsze spotkanie z "Równoumagicznieniem". Tak naprawdę to była pierwsza książka Pratchetta jaką kiedykolwiek przeczytałam - działo się to w czasach szkoły podstawowej (ok. 13 lat temu) kiedy to mnie walczącą z gorączką odwiedziła koleżanka. Przyniosła mi tę książkę mówiąc, że "w ogóle jest super, taki duży żółw tam jest i niesie słonie, a poza tym to dziewczyna chce zostać magiem". Oczywiście mogłam pominąć coś z wypowiedzi mojej koleżanki, parę lat w końcu minęło. W każdym razie zaczęłam czytać i przepadłam w tym świecie pełnym magii i niezbyt przyjemnych zapachów unoszących się nad rzeką Ankh.

Teraz już nie przepadam czytając Pratchetta, ale świetnie się bawię zastanawiając się jak funkcjonowałby nasz świat gdyby jego projektantem był ten Anglik. Chociaż im dłużej się nad tym zastanawiam, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że to jest nasz świat - w krzywym zwierciadle.

Pisząc o "Czarodzicielstwie" zaczęłam od tego, że ósmy syn ósmego syna ósmego syna jest czarodzicielem. Ten wcześniejszy natomiast (ósmy syn ósmego syna - jakby ktoś się zgubił) tradycyjnie zostaje magiem (i jest raczej bez szans na posiadanie w swojej rodzinie czarodziciela, ponieważ magowie nie zakładają rodzin). Nawet jeśli ósmy syn jest... córką. Na nic zabiegi Babci Weatherwax, żeby z Esk Kowal zrobić czarownicę. Magia czarownic jest inna niż ta, którą posługują się magowie. Na dodatek ci ostatni nie wyobrażają sobie, że w ich szeregi mogłaby wstąpić kobieta. Przecież to wbrew... hm... tradycji!

Działanie odprężające "Równoumagicznienia" - gwarantowane.

[Mowa jest srebrem]

sobota, 3 marca 2012

Wiecie czym jest "liternet"? W skrócie to wszelkie związki jakie mogą zachodzić między literaturą i internetem. Zalicza się do niego m.in. literaturę wydaną wcześniej w formie papierowej, a następnie udostępnioną w sieci, ale również taką, która swoje miejsce ma jedynie w internecie (choć mogłaby zostać wydrukowana). Do liternetu zalicza się także e-commerce (księgarnie internetowe) oraz "literaturę sieci" opartą na hipertekście (np. blogi), która zaciera granice między nadawcą a odbiorcą.

Wiecie co w 2002 r. Jarosław Lipszyc powiedział o społecznościach liternetowych? Że "tworzą zamknięte kręgi adoratorów, gdzie o nikomu nieznanych artystach wypowiadają się nikomu nieznane autorytety". To jest tak bardzo prawdziwe.

Twitter

Instagram

Wyświetl ten post na Instagramie.

Co tu się...? #mrok #gusła #dziady

Post udostępniony przez Dorota (@schizma9)

© Kawałek Cienia
designed by templatesZoo