Robiąc sobie przerwy od pisania pracy magisterskiej po kawałku przeczytałam drugą część "trylogii w pięciu tomach" Douglasa Adamsa. I od razu mówię (piszę), że nie było tak źle jak niektórzy straszyli.

"Restauracja na końcu wszechświata" jest (bardzo) bezpośrednią kontynuacją "Autostopem przez galaktykę". Bohaterowie, których poznaliśmy w poprzedniej części wciąż szukają pytania do odpowiedzi na temat sensu życia, wszechświata i całej reszty, a niektórzy chcieliby się dowiedzieć kto wszechświatem rządzi. Ponadto Artur, Ford, Trillian i Zaphod (oraz Marvin - robot) odwiedzają tytułową restaurację. Początkowo myślałam, że Milinowa (owa restauracja) znajduje się gdzieś na jakimś fizycznym końcu, że bohaterowie w kosmicznej próżni znajdą się na jej krawędzi. W rzeczywistości chodzi o koniec historii wszechświata i podróż w czasie. Przyznaję, że wymagało to ode mnie zaangażowania niemałych pokładów wyobraźni.

Moim zdaniem "Autostopem przez galaktykę" i "Restauracja na końcu wszechświata" mogłyby być jedną książką. Poza tym nie widzę jakiegoś znaczącego spadku formy autora. Ja się dobrze bawiłam przy lekturze, więc myślę, że spełniła swoje zadanie (zadanie, które ja jej wyznaczyłam).

Przede mną trzecia część cyklu i przyznaję, że jestem ciekawa co się wydarzy.
Książka ma 134 strony - niewiele - a ja czytałam ją i czytałam. Przecież 134 strony można byłoby przeczytać w jeden wieczór. Teoretycznie.

Pamiętam z dzieciństwa, że w telewizyjnych serwisach informacyjnych swego czasu dużo można było usłyszeć o konfliktach na Bałkanach. Sarajewo do dzisiaj kojarzy mi się negatywnie, mimo że tak na dobrą sprawę nic o tym mieście nie wiem (widać, czym skorupka za młodu nasiąknie...), tak samo jak np. Kosowo, które nie tak dawno (w 2008 r. - to już pamiętam dobrze) znowu dało o sobie znać. Książka Tochmana zainspirowała mnie do poszukania w Internecie informacji o tamtejszych konfliktach. Na czytaniu spędziłam jakieś 1,5 godziny i doszłam do wniosku, że "kocioł bałkański" jest określeniem świetnie obrazującym sytuację w tamtym rejonie Świata.


Podróżowaliście kiedyś autostopem? Ja nigdy. Chyba bym się bała. A wyobraźcie sobie taką podróż w kosmosie. Oczyma duszy mojej widzę takiego autostopowicza unoszącego się przy Drodze Mlecznej czekającego na okazję. To mogłoby być interesujące.

Zasadniczo nie czytam science fiction, jakoś nie czuję tych klimatów. Ale czasem zdarza mi się od tej reguły odstąpić. Przeczytałam "Kongres Futurologiczny" Lema - był ok, teraz "Autostopem przez galaktykę" - też poszło. Chyba dlatego, że to takie sf na wesoło. Douglas Adams napisał książkę w klimatach Pratchetta zanim Pratchett zaczął pisać (a przynajmniej wydawać) swój Świat Dysku.


Pamiętacie pewnego prowadzącego jeden z pierwszych (tak sądzę) talk-shows, który na początku programu lądował w helikopterze na dachu budynku pewnej telewizji? Hm... Biorąc pod uwagę, że ja to ledwo pamiętam (choć program przestali emitować w 2001 r.), część z Was prawdopodobnie w ogóle nie ma na to szans.

To było moje pierwsze skojarzenie z nazwiskiem Mariusza Szczygła kiedy dowiedziałam się, że wydaje książki. Tak sobie myślę, że telewizja zrobiła mi (metaforyczną) krzywdę, bo pomyślałam sobie: "e, co może mieć do powiedzenia facet z jakiegoś głupiego programu?" (nie wiem czy ten program był głupi, bo chyba za bardzo go nie oglądałam). A okazuje się, że ten facet ma do powiedzenia całkiem sporo i to całkiem interesujących rzeczy.

"Gottland" jest zbiorem reportaży o Czechach. Ale nie jest to książka podróżnicza - chyba że mówimy o podróży w czasie. Cofamy się do lat, w których Czechosłowacja (po pierwsze istniała, a po drugie) była pod silnym wpływem Związku Radzieckiego i poznajemy historie osób, na które system polityczny miał niebagatelny wpływ. Wyobrażacie sobie, że ludzie wpadali w obłęd lub popełniali samobójstwa, bo musieli zaprojektować coś ku chwale towarzysza Stalina? Ja wiem, w Polsce wcale nie było lepiej. Po prostu trauma.

Ale, tak jak w każdym systemie, byli też ludzie, którzy potrafili się zaadaptować do istniejących warunków. Oportuniści? Być może. Ale tak naprawdę ciężko wydawać wyroki jeśli samemu nie było się w podobnej sytuacji (wiem, banał). Motywacje działania mogą być przeróżne, czasem nieprzewidywalne.

Czyta się świetnie, ale były momenty, które mroziły mi krew w żyłach. Zastanawiałam się jak można było zgotować ludziom taki los, w imię jakiej idei. "Gottland" zrobił na mnie spore wrażenie i już nigdy nie będę myśleć o Mariuszu Szczygle jako o "tym facecie od talk-show".

Ostatnio miałam kiepski humor, więc postanowiłam na jego poprawę przeczytać coś wesołego. W związku z lutową promocją na stronie wydawnictwa Prószyński i S-ka nasza domowa biblioteczka została zasilona kilkoma egzemplarzami książek mistrza humoru - Terry'ego Pratchetta. Zatem wybór wesołej pozycji był oczywisty (jeszcze tylko musiałam zdecydować, którą z siedmiu zamówionych książek zdjąć z półki).

To nie było moje pierwsze spotkanie z "Równoumagicznieniem". Tak naprawdę to była pierwsza książka Pratchetta jaką kiedykolwiek przeczytałam - działo się to w czasach szkoły podstawowej (ok. 13 lat temu) kiedy to mnie walczącą z gorączką odwiedziła koleżanka. Przyniosła mi tę książkę mówiąc, że "w ogóle jest super, taki duży żółw tam jest i niesie słonie, a poza tym to dziewczyna chce zostać magiem". Oczywiście mogłam pominąć coś z wypowiedzi mojej koleżanki, parę lat w końcu minęło. W każdym razie zaczęłam czytać i przepadłam w tym świecie pełnym magii i niezbyt przyjemnych zapachów unoszących się nad rzeką Ankh.

Teraz już nie przepadam czytając Pratchetta, ale świetnie się bawię zastanawiając się jak funkcjonowałby nasz świat gdyby jego projektantem był ten Anglik. Chociaż im dłużej się nad tym zastanawiam, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że to jest nasz świat - w krzywym zwierciadle.

Pisząc o "Czarodzicielstwie" zaczęłam od tego, że ósmy syn ósmego syna ósmego syna jest czarodzicielem. Ten wcześniejszy natomiast (ósmy syn ósmego syna - jakby ktoś się zgubił) tradycyjnie zostaje magiem (i jest raczej bez szans na posiadanie w swojej rodzinie czarodziciela, ponieważ magowie nie zakładają rodzin). Nawet jeśli ósmy syn jest... córką. Na nic zabiegi Babci Weatherwax, żeby z Esk Kowal zrobić czarownicę. Magia czarownic jest inna niż ta, którą posługują się magowie. Na dodatek ci ostatni nie wyobrażają sobie, że w ich szeregi mogłaby wstąpić kobieta. Przecież to wbrew... hm... tradycji!

Działanie odprężające "Równoumagicznienia" - gwarantowane.

[Mowa jest srebrem]

sobota, 3 marca 2012

Wiecie czym jest "liternet"? W skrócie to wszelkie związki jakie mogą zachodzić między literaturą i internetem. Zalicza się do niego m.in. literaturę wydaną wcześniej w formie papierowej, a następnie udostępnioną w sieci, ale również taką, która swoje miejsce ma jedynie w internecie (choć mogłaby zostać wydrukowana). Do liternetu zalicza się także e-commerce (księgarnie internetowe) oraz "literaturę sieci" opartą na hipertekście (np. blogi), która zaciera granice między nadawcą a odbiorcą.

Wiecie co w 2002 r. Jarosław Lipszyc powiedział o społecznościach liternetowych? Że "tworzą zamknięte kręgi adoratorów, gdzie o nikomu nieznanych artystach wypowiadają się nikomu nieznane autorytety". To jest tak bardzo prawdziwe.

Twitter

Instagram

Wyświetl ten post na Instagramie.

Co tu się...? #mrok #gusła #dziady

Post udostępniony przez Dorota (@schizma9)

© Kawałek Cienia
designed by templatesZoo