[Słowa klucze #2]

środa, 31 sierpnia 2011


Ostatni tydzień nie obfitował w jakieś wydumane dziwolągi, ale znalazłam kilka ciekawostek:

- mary mycio piolunowy las - w ogóle nie mam pomysłu o co chodzi, może Wy wiecie?;

- elizabeth george kup ksiazke - zawsze rozbrajają mnie takie "komendy" wpisywane w wyszukiwarce;

- ferenc mate 3 - to dosyć interesujące zagadnienie... Wygląda jak kolejny sequel filmu o tytule takim samym jak nazwisko pisarza ;) ;

- liemga ciemi dobrej magi - pomocy!;

- murakami nauczycielkę gry - problemy z gramatyką?;

- zakup dom z winiarnia we wloszech - ach, ciągnie ludzi do własnych winnic, a polski klimat jest średnio temu przyjazny.

Kto szuka, nie błądzi!

[Stos]

wtorek, 30 sierpnia 2011


A oto prezentuję stos książek, który jakoś tak nagle wyrósł w mojej szafce z "różnymi takimi". Drugi stos jest u Rodziców w domu, może następnym razem umieszczę tutaj jego zdjęcie. Musicie wybaczyć mi jakość tego dzisiejszego zdjęcia, ale jakoś nie mogłam się zdecydować gdzie je zrobić, więc ostatecznie umieściłam książki na biurku, a flesz błysnął bez mojej interwencji ;) Obiecuję, że do następnego stosu popracuję na moimi umiejętnościami obsługi aparatu fotograficznego oraz spróbuję znaleźć bardziej interesujące miejsce niż zawalony zeszytami blat :) Książki od dołu:

- Philippa Gregory, Kochanice króla - książka pożyczona od Mamy q, zaczęłam ją już czytać, ale pewnie jeszcze trochę mi się zejdzie;

- Arthur Miller, Czarownice z Salem - efekt zakupów z Grouponem, również zaczęłam czytać (wczoraj w pociągu);

- Ken Kesey, Lot nad kukułczym gniazdem - nie oglądałam filmu, a książkę dostałam na urodziny, bo trzeba nadrabiać zaległości;

- George Orwell, Rok 1984 - no właśnie, trzeba nadrabiać zaległości ;), trafiłam na tę książkę w E., a już dawno stwierdziłam, że warto byłoby ją mieć;

- Markus Zusak, Złodziejka książek - to chyba zakup z M., wiecie, była jakaś zniżka, więc nie mogłam przejść obok tego obojętnie ;) ;

- Agatha Christie, Mężczyzna w brązowym garniturze - książka mojej Mamy, już ją kiedyś czytałam, ale nic nie pamiętam;

- Agatha Christie, Hotel "Bertram" - również należy do mojej Mamy, tego chyba nie czytałam, a przynajmniej nie kojarzę tytułu.


Niewątpliwie urzekająca okładka obiecuje pełną zmysłowości, tajemniczą treść - czyż nie? I właściwie spełnia swoją obietnicę.

Oto jest Klejnot Wschodu - córka czwartej konkubiny chińskiego księcia Su. Już jako dziecko wykazywała się cechami nieakceptowanymi w środowisku, w którym przyszła na świat. Za podglądanie ojca podczas stosunku ze służącą Klejnot Wschodu zostaje odesłana na dwór japońskich krewnych. Tam przyjmuje imię Yoshiko, a Japonia staje się jej nową ojczyzną - w miejsce Chin, które ją odrzuciły. Z Japonii trafia do Mongolii, a potem do Szanghaju, a jej podróży towarzyszy ciągła pustka i tęsknota za czymś nieokreślonym czego nie mogły zastąpić piękne stroje oraz kolejne seksualne podboje.

Europejczykom bardzo często wydaje się, że Daleki Wschód jest jednolity, że nie ma różnicy między nacją chińską a japońską. A przecież tak jak jest różnica między Polakiem a Włochem, tak samo różnią się od siebie Chińczyk i Japończyk - Klejnot Wschodu początkowo wyraźnie zaznacza, że japońska kultura była jej obca. Fabuła książki, oparta na faktach (?), obejmuje czasy II wojny światowej, która wyraźnie zaznacza różnice między tymi dwoma krajami.

"Klejnot Wschodu. Pamiętnik" ukazuje nowoczesną (w I poł. XX w.) Azjatkę, którą skrzywdziło jej pochodzenie. Jedno wydarzenie z dzieciństwa zdeterminowało całe jej przyszłe życie pozbawiając przede wszystkim matczynej miłości. Przypieczętowało jej los, a może również fascynacje, od których nie mogła się uwolnić. Aż trudno uwierzyć, że ta kobieta faktycznie mogła kiedyś żyć.

A czego dostarcza nam autorka? Wielu opisów aktów mniej lub bardziej miłosnych i wiele smutku oraz niepokoju. Początkowo jakoś nie mogłam się przekonać do tej książki, ale lubię kiedy tło kulturowe nie jest dla mnie oczywiste, więc w końcu "Klejnot Wschodu" mnie wciągnął. Aczkolwiek nie jest to arcydzieło - nawet w swojej grupie.

W ramach nadrabiania moich zaległości w klasyce literatury sięgnęłam po kurzącą się na półce, od dłuższego już czasu, "Spowiedź szaleńca".

Powieść szwedzkiego autora po raz pierwszy została wydana w 1893 r. - po niemiecku, a następnie w 1895 r. po francusku. Pierwsze polskie wydanie pochodzi z... 1988 r. Warto też dodać, że "Spowiedź szaleńca" to tradycyjnie przyjęte w Polsce tłumaczenie tytułu. Dosłownie, jak pisze o tym tłumacz, Janusz B. Roszkowski, byłaby to "mowa obrończa" lub "obrona na piśmie" będąca pisemnym oświadczeniem. Ale przecież nie będziemy dyskutować z tradycją.

August Strindberg opisał w "Spowiedzi szaleńca" swoje pierwsze małżeństwo trwające lat 14. Wedle jego opisu związek ten był pasmem wzajemnych oskarżeń i upokorzeń, ale niewykluczone, że gdzieś tam, po drodze, znalazłoby się też nieco miłości, a na pewno fascynacji. Wspomnienia pisarza są bardzo jednostronne, od razu widać kto, jego zdaniem, ponosi odpowiedzialność za całe zło w jego małżeństwie. Ba! W całym cywilizowanym świecie. Ale tak naprawdę w tej opowieści (bądź co bądź prawdziwej) żaden z bohaterów nie zyskał mojej sympatii.

Recenzowanie takich książek nie ma specjalnie sensu, ale opinię każdy może mieć. "Spowiedź szaleńca" pozytywnie mnie zaskoczyła - szczególnie jak na historię mającą ponad 120 lat. Być może takie powieści docenia się dopiero po skończeniu obowiązkowej edukacji - kiedy zaczyna się czytać więcej dla przyjemności niż z obowiązku. Muszę przyznać, że zaskoczyła mnie też odwaga z jaką Strindberg opisuje tajemnice alkowy. Nie spodziewałam się takiego braku pruderii (podobno pierwsze wydanie francuskie było w pewnym sensie ocenzurowane).

Oczywiście nie apeluję, abyście rzucili w kąt wszystkie nowości wydawnicze, które trzymacie w rękach, i popędzili do biblioteki lub księgarni po "Spowiedź szaleńca", której autor oskarżany był m.in. o mizoginizm. Ale jeśli przypadkiem w Wasze ręce trafi ta książka, to myślę, że warto się z nią zapoznać. Aczkolwiek lektura nieobowiązkowa.

[Słowa klucze]

środa, 24 sierpnia 2011


Wyniki moich blogowych statystyk sprawdzam dosyć regularnie jednak do tej pory nie zdarzyło mi się napisać tutaj, co w tych statystykach można znaleźć. Postanowiłam przejrzeć słowa kluczowe, które prowadzą do Kawałka Cienia i podzielić się z Wami wynikami mojego przeglądu. Chyba powinnam się cieszyć, że jednak zdecydowana większość tych kluczowych słów to tytuły książek bądź nazwiska autorów, ale nawet przy takich zapytaniach zdarzają się perełki ;) Oto alfabetyczne zestawienie z ostatniego miesiąca (może kiedyś uda mi się pisać takie zestawienia częściej), pisownia oryginalna:

- lot bocianów co to znaczy - nigdy się nie zastanawiałam nad tą egzystencjalną kwestią;

- agatha christie książka o pokojówce - sama jestem ciekawa, wie ktoś o jaką książkę może chodzić?;

- całe zdanie nieboszczyka czyta - no, kto czyta?;

- co wiemy o karen blixen - ja wiem niewiele, najwyżej tyle ile sama zdradziła w "Pożegnaniu z Afryką". Hm... Właśnie sobie przypomniałam, że czytałam kiedyś jakiś skrót jej biografii, ale nie pamiętam w jakiej książce;

- człowiek z cienia tytuł książki - mnie nic nie przychodzi do głowy;

- dobra książka Karen Blixen - polecam "Pożegnanie z Afryką";

- drzewo genealogiczne borgiów - niestety, tylko drzewo genealogiczne Buendia;

- dziennikarz gazety podróz wgłąb rosji lada - nie ładą, a łazikiem (chyba, że oprócz Hugo-Badera w taką podróż wybrał się ktoś jeszcze);

- joanna co jest po całe zdanie nieboszczyka - czy to bezpośredni zwrot do autorki?;

- john irving ostatnia noc w ... - coż za suspens!;

- kongres futurologiczny matrix - polemizowałabym z tym porównaniem;

- kubiak dzieje grekow i rzymian czy warto - jak dla kogo;

- kupię winnicę we włoszech - trochę zazdroszczę, ale bez przesady ;) ;

- lem genitalia - ...

- najbardziej znany kawałek cobejna - mnie przychodzi na myśl "Smells Like Teen Spirit";

- najlepsze winnice w toskanii - może ta należąca do Ferenca Mate? ;) ;

- napisy na ksiege zmarlego - są takie księgi?;

- opisy aktów miłosnych - polecam harlequiny;

- przyjęcie rozwodowe - mam nadzieję, że to nie na serio;

- rodzina borgiów prawda czy fikcja - oto jest pytanie;

- smiertelne oszcze - może miał być "oszczep"...;

- szukam książki ewangelia według szatana - nie warto;

- winnica czy da sie z tego zyc - pewnie się da, ale najpierw trzeba włożyć w to dużo pracy.

Szukajcie, a znajdziecie! ;)

Biała gorączka - Jacek Hugo-Bader

poniedziałek, 22 sierpnia 2011


Delirium tremens, czyli biała gorączka, to tzw. obłęd opilczy lub majaczenie alkoholowe. Występuje po długotrwałym ciągu alkoholowym, właściwie kiedy człowiek zaczyna już trzeźwieć. Biała gorączka nagminnie spotyka Ewenków, jeden z rdzennych ludów Syberii.

Jacek Hugo-Bader, dziennikarz Gazety Wyborczej, zimą 2007 r. wybrał się w podróż przez Rosję. Przejechał łazikiem 13 tys. km - od Moskwy do Władywostoku. Podróż życia? Być może. Dla mnie na pewno taką by była, ale ja z pewnością nie odważyłabym się na coś takiego.

20 lat temu rozpadł się Związek Radziecki, a Rosja wciąż nie może odpokutować tego tworu. Ja nie mogę pojąć tego kraju. Hektolitry wódki, wszechobecna korupcja, na którą godzą się obywatele, ciągłe zagrożenie bandyctwem, a z drugiej strony w wielu (szczególnie syberyjskich) rejonach wiara w szamanizm i życie na granicy przetrwania. Tego ostatniego doświadczyła moja Babcia (ta sama, która pomagała mi w nauce czytania) będąc w czasie II wojny światowej na syberyjskiej zsyłce. Jak widać - niewiele się zmieniło przez te kilkadziesiąt lat.

Książka jest podzielona na dwie części - pierwsza to opis wspomnianej już podróży, a druga to zbiór wcześniejszych artykułów dotyczących byłego Kraju Rad. Teksty są naprawdę interesujące, otworzyły mi oczy na wiele rzeczy. Uświadomiły mi też jakie patologie można spotkać tuż za naszymi wschodnimi granicami. I nie jest to miła świadomość, zaczęło mnie to trochę uwierać.

Moim zdaniem "Biała gorączka" jest pozycją obowiązkową dla wielbicieli reportażu. Trzeba się jednak przygotować na to, że podczas lektury szczęka sama opada, a oczy robią się coraz większe. Polecam!

P.S. Właściwie to powinnam podziękować dr SM za polecenie tej książki (jak również "W Azji") na zajęciach z antropologii :)

[Wychodzę z Cienia]

niedziela, 21 sierpnia 2011


Kawałek Cienia pod koniec czerwca skończył 2 lata. Z okazji tej nie-okrągłej rocznicy jaką są 2 lata i 2 miesiące postanowiłam w końcu napisać parę słów o sobie. To trochę spóźniona odpowiedź na zaproszenie Marudy007 do wzięcia udziału w zabawie One Lovely Blog Award.

- Nauczyłam się czytać mając 4 lata. Pomogła mi w tym Babcia, która cierpliwie odpowiadała na pytania "a jaka to literka?" zupełnie nieświadoma, że ja sobie po cichu składam z tych literek wyrazy. Jakież było zdumienie moich rodziców kiedy pewnego pięknego dnia wzięłam do rąk gazetę z programem tv i rzeczywiście odczytałam to, co autor miał na myśli...

- Kiedy wpadłam na pomysł pisania i umieszczania opinii (unikam nazywania tego, co piszę, recenzjami) o książkach w Internecie, myślałam sobie, że to taka oryginalna idea. Potem okazało się, że podobnych blogów są setki (tysiące?). Nie jestem specjalnie popularną blogerką, ale polubiłam to moje miejsce w Sieci. Poza tym spełnia swoją podstawową funkcję - lepiej pamiętam książki, które czytałam.

- Nazwa bloga, co dla wielu osób pewnie byłoby oczywiste, pochodzi od tytułu piosenki Grzegorza Turnaua. Nie jestem jego dziką fanką, ale cenię muzykę, którą tworzy.

- Nie współpracuję z żadnym wydawnictwem (zaskakujące jest dla mnie, kiedy ktoś prowadzący bloga od trzech miesięcy dostaje książki do recenzji), a moje opinie bardzo rzadko wygrywają w konkursach. Może powinnam bardziej się przyłożyć do promocji... ;)

- Moje ulubione książki, wymienione w profilu bloggera, to "Śpiąc w płomieniu" Jonathana Carrolla, "Zbrodnia i kara" Fiodora Dostojewskiego oraz "Rodzina Borgiów" Mario Puzo. Jest wiele książek, które bardzo mi się podobały i mogłabym je polecić, ale te 3 zrobiły na mnie największe, do tej pory, wrażenie.

- W Sieci, oprócz książek, na których się nie znam, ale które lubię, amatorsko zajmuję się korektą w serwisie Gra-nat.pl. Od mniej więcej czterech lat, trochę po omacku, poruszam się po świecie związanym z grami video, od dwóch lat nawet czasem sama w coś zagram. Powtórzę to, co pisałam ostatnio przy "Wybuchających beczkach" - daleka jestem od stwierdzenia, że gry są tylko dla tępego odbiorcy.

- Chciałam studiować polonistykę lub psychologię - rok temu obroniłam pracę licencjacką z administracji, a teraz jestem na uzupełniającej magisterskiej socjologii. W przyszłym roku o tej porze zamierzam być już magistrem (lub prawie-magistrem) ;)

- Od roku mieszkam w Łodzi - jednej z sześciu (a może pięciu?) największych metropolii w Polsce i prawdopodobnie jednym z najbardziej szarych i zaniedbanych miast. A jednak wciąż mnie to miejsce urzeka.

- Lubię kawę z mlekiem i cukrem, parkowe alejki i słoneczną jesień. Lubię też jeździć pociągiem (wbrew temu co wszyscy mówią o kolejach), bo dobrze mi się tam czyta.

- Nie lubię nadętych i egzaltowanych postów na blogach, większości polskich tłumaczeń anglojęzycznych tytułów filmów i szczeniactwa w zachowaniach ludzi, którzy już nie są w wieku, w którym można to zrzucić na okres dojrzewania.

- Nie potrafię gotować, ale sałatki wychodzą mi całkiem niezłe ;)

Strasznie się rozpisałam na swój własny temat, bardziej niż na temat książek. Powinno być mi wstyd?

Rzadko zdarza mi się przeczytać na wyjeździe jakąś książkę w całości. Tym razem się udało - głównie ze względu na prawie 8-godzinną podróż PKS-em do miejsca wypoczynku.

"Pałac Północy" to druga książka w dorobku pisarza (pierwsza to "Marina"). Czy bardziej udana? Można dyskutować.

Tym razem rzecz nie dzieje się w Barcelonie, a w Kalkucie. Tak, tak, w Indiach. Zafón jest jednak wierny czasom XX-lecia międzywojennego (i za to chwała mu!), które dobrze sprawdzają się w jego powieściach - jeśli oczywiście można tak powiedzieć. Ale do rzeczy.

Siedmioro wychowanków sierocińca St. Patrick's kilka lat wcześniej założyło tajne (a jakże!) stowarzyszenie o nazwie Chowbar Society z siedzibą w opuszczonym budynku nazwanym Pałacem Północy. Nadchodzi jednak dzień, w którym organizacja ma przestać istnieć, bo jej założyciele kończą po 16 lat i muszą opuścić mury swojego dotychczasowego domu. Według prawa osiągnęli dorosłość. Ostatniej nocy przed tym wydarzeniem jednego z członków Chowbar Society dogania przeznaczenie, któremu stawi czoła razem ze swoimi przyjaciółmi. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego!

Czyta się przyjemnie i lekko, jest trochę magii i sporo przyjaźni silniejszej niż strach. Nie jestem tylko pewna czy to wystarczy, żeby książka mogła się obronić. Moim zdaniem "Pałac Północy" jest słabszy od "Mariny", która powstała wcześniej. Nie chcę tutaj powiedzieć, że nie warto go czytać, bo wielbiciele Zafóna i tak sięgną po tę pozycję. Jeśli jednak ktoś dopiero zaczyna przygodę z tym autorem, to polecam najpierw przeczytać późniejsze książki ("Cień wiatru" i "Grę Anioła"), a "Pałac Północy" zostawić sobie na czas oczekiwania kolejnych "dorosłych" utworów pisarza.

Wiadomo - warsztat pisarski trzeba ćwiczyć. Dla mnie "Pałac Północy jest takim właśnie ćwiczeniem.

EDIT: Nie wiem skąd mi się wzięło, że "Marina" była pierwszą książką Zafóna :/ Oczywiście to "Książę Mgły" jest tą pierwszą, a "Marina" powstała jako czwarta. Może pomyłka wynikła z tego, że "Marinę" wydano jako pierwszą wśród powieści dla młodzieży. Przepraszam za błąd (nie będę go teraz poprawiać, bo musiałabym napisać opinię od nowa ;) ).


Jestem tak bardzo obca branży growej i tak bardzo nikogo nie obejdzie to, co sądzę, że mogę napisać właściwie wszystko.

Nie nazywam siebie graczem (graczką?), ale to nie znaczy, że gier wideo w ogóle nie tykam i absolutnie nic o nich nie wiem. Myślę, że w porównaniu do przeciętnej Polki (wybaczcie to stereotypowe podejście do tematu) zebrałam już całkiem niezłe doświadczenie w tej materii. Tyle gwoli wyjaśnienia / wstępu.

Krzysztof Gonciarz wziął się za bary z tematem raczej mało popularnym w Polsce i raczej kojarzonym z pryszczatymi nastolatkami. Szef tvgry.pl postanowił namówić graczy do "znania się na grach". Rozłożył gry na czynniki i odniósł się do nich na różnych polach - czy to treści, czy to rozgrywki. A do zobrazowania tego, o czym mówi, wykorzystał przykłady gier wydanych w ostatnich latach na różnych platformach (PS3, X360, PC, handheldy, androidy...). Muszę przyznać, że cel był szczytny, a i wykonanie nienajgorsze, ale...

No właśnie. Przede wszystkim nie wiem do kogo książka jest skierowana. Wydaje mi się, że osoby, do których Gonciarz apeluje, żeby znały się na grach, już się na nich znają... A osoby, które gier nie znają- raczej po tę pozycję nie sięgną, bo może być mało zrozumiała. Okropnie denerwował mnie belferski styl wypowiedzi, który nierzadko stosował autor. Nie wątpię, że facet zna się na tym, o czym mówi, ale nie mogę zdzierżyć nauczycielskiego czy podręcznikowego tonu u kogoś, kto jest ode mnie 3 lata starszy. Również jako problem widzę brak wyraźnego uporządkowania informacji w poszczególnych rozdziałach. Często zdarzało mi się dotrzeć do końca i zastanawiać się "co właściwie autor miał na myśli".

Mam jeszcze dwa zastrzeżenia, ale nie dotyczą one samej treści. W tym wydaniu jest mnóstwo literówek. Mam nadzieję, że jeśli nastąpi dodruk, błędy zostaną poprawione. No i okładka. Normalnie o tym nie piszę, ale tym razem nie mogę się powstrzymać. Uważam, że projektantka powinna odpowiedzieć za to, co zrobiła.

Jednak mimo tych wyraźnych (dla mnie) niedogodności i niedociągnięć "Wybuchające beczki" czyta się dobrze. Autor dobrze posługuje się polszczyzną, a zarzucanie mu, że w tekście jest zbyt wiele makaronizmów uważam za bezzasadne. Owszem, sporo jest anglojęzycznych terminów, ale wszystkie zostały bardzo jasno wytłumaczone.

Daleka jestem od stwierdzenia, że gry są rozrywką dla bezmózgiego odbiorcy, który w życiu ślepo naśladuje to, czego nauczył się w grze. Uważam, że ta elektroniczna rozrywka nieodwracalnie stała się częścią szeroko rozumianej kultury i nie pozostaje nam nic innego jak to zaakceptować. Ale mam wrażenie, że Gonciarz nieco przesadził w drugą stronę - choć, być może, jest na dobrej drodze. Do czego? To pozostawię w sferze domysłów - z książki też nie dowiedziałam się dlaczego właściwie "znajcie się na grach".


To doskonały przykład na to jak ważne w książce jest pierwsze zdanie. Ono od razu wciągnęło mnie w świat Irvinga i uwolniło dopiero po 570-u stronach.

Historia rozpoczyna się w 1954 roku w Twisted River, osadzie położonej na północy Stanów Zjednoczonych, w New Hampshire. Kucharz, 30-letni Dominic Baciagalupo, wiedzie w miarę spokojny żywot wraz ze swoim 12-letnim synem Dannym. Na tyle spokojny, na ile może on być w osadzie flisaków spławiających rzeką drewno. Nic nie zakłóca egzystencji dwóch panów o włoskim nazwisku aż do chwili, w której nieszczęśliwy zbieg okoliczności zmusza ich do wyjazdu, a właściwie do ucieczki - byle dalej od Twisted River.

I tak oto jesteśmy świadkami kolejnych przystanków na 50-letniej mapie podróży. W tle, bardzo dyskretnie, autor umieścił najważniejsze wydarzenia z historii USA, które nawet jeśli nie mają bezpośredniego wpływu na życie bohaterów, to są szeroko przez nich komentowane. A w życiu ojca i syna pojawiają się i znikają kolejne kobiety, niezmienny jest jedynie ich stary przyjaciel z "poprzedniego" życia, flisak Ketchum.

"Ostatnia noc w Twisted River" jest urzekająca nie tylko pod względem fabularnym, ale również narracyjnym. Irving, poza pewnymi punktami wyznaczającymi trasę ucieczki, nie opowiada historii w pełni chronologicznie, raczej każdą część zaczyna od środka. Choć czasem miałam wrażenie, że nie nadążam za autorem, nie przeszkadzało mi to - tym bardziej, że prędzej czy później wszystko się wyjaśnia. Świetne są także dopiski w nawiasach, które dodają humoru i rozładowują napięcie w tej, bądź co bądź, niezbyt humorystycznej książce.

Przyznaję, że to moje pierwsze spotkanie z Johnem Irvingiem, ale niezwykle udane. Jeśli tylko natknę się na inne jego książki - na pewno przeczytam.

Twitter

Instagram

Wyświetl ten post na Instagramie.

Co tu się...? #mrok #gusła #dziady

Post udostępniony przez Dorota (@schizma9)

© Kawałek Cienia
designed by templatesZoo