Jak wiele razy przedtem, zabierając się za Lemoniadowego… zupełnie nie wiedziałam co to za książka i czego się po niej spodziewać. Możecie sobie wyobrazić moje zdumienie kiedy dotarło do mnie, że akcja powieści toczy się na Dzikim Zachodzie, a główny bohater należy do grona rewolwerowców. I to nie byle jakich, bo otaczają go sami najlepsi i najbardziej znani - a z mojej szczątkowej wiedzy na ten temat wynika, że również istniejący naprawdę (choćby Billy Kid, zresztą stężenie Billów na metr kwadratowy jest zatrważające). Autor postanowił wmieszać Joego w pewną awanturę, ale ten ma również swoje własne sprawy do załatwienia oraz bliskich do pomszczenia, no i pojawia się kobieta…
Jak w dobrym westernie - jest dużo strzelania, dużo trupów i sporo śmiechu, bo Lemoniadowy Joe to parodia gatunku. Całość jest utrzymana w lekkim stylu, a narrator od czasu do czasu dorzuca od siebie jakieś zabawne komentarze. Poza tym sam sposób prowadzenia fabuły kojarzył mi się trochę z filmami Quentina Tarantino… Lemoniadowy… nie zawiera tak dużo krwi i flaków, chodzi mi raczej o swego rodzaju podział opowieści na epizody. Ciekawy pomysł sprzed 70-u lat. Jedyne co mi przeszkadzało to to, że w tekście było mało wcięć. Niektóre akapity zajmowały więcej niż jeden ekran czytnika, a mnie się takie coś ciężko czyta, wolę kiedy akapitów jest trochę więcej. Ale to drobiazg.
Joe, który swoją zręczność zawdzięcza lemoniadzie Kolakoka i nie tyka alkoholu bardzo przypadł mi do gustu. Szczególnie polecam Lemoniadowego… wszystkim wielbicielom westernów.*
PS. A na koniec taki bonus w postaci mocno westernowego kawałka Davida Guetty. No i w teledysku pojawia się pewien znany aktor :)
*Alternatywny tytuł tej książki to Joe strzela pierwszy.
O Boże, pamiętam film! Taki był śmieszny:)
OdpowiedzUsuńOglądałabym ;)
Usuń