To już tyle lat? Rany, jak ten czas leci…
Wspólna historia Anglików i Francuzów jest długa i pełna wojen, starć oraz różnego rodzaju nieporozumień. Przez te wszystkie lata trudno mówić o jakichkolwiek bezwarunkowych rozejmach, które zakopałyby topór wojenny na dłużej. Konflikt, choć już bezkrwawy, trwa nadal - choćby tylko w umysłach tych dwóch nacji.
|
Małe zbliżenie na ilustrację na okładce |
Stephen Clarke tym razem wziął się za analizę, dodajmy od razu, że tendencyjną, historii Francji od XI wieku do czasów najnowszych, a skupił się najmocniej na tym w jaki sposób i dlaczego Francuzi niemal od zawsze są poniewierani przez innych. Tak, tak, według autora naród ten w swoim przekonaniu jest niemal narodem wybranym i tylko przez złośliwość innych nie może tego w pełni wykorzystać (a jak to wygląda z naszej perspektywy, hę?). A już szczytem bezczelności ze strony Angoli jest nazywanie stacji metra nazwami miejsc, w których Francuzi ponieśli największe klęski w bitwach. I jeszcze na dodatek nie potrafią tych nazw odpowiednio wymówić (Waterloo*) albo w ogóle mylą miejscowości**. Ale jacy Francuzi są - wszyscy wiemy.
|
Jacy są Francuzi... |
I na tym chyba trochę bazuje autor - na stereotypach. Całość najwyraźniej powstała pod tezę zaprezentowaną już w tytule, więc Clarke tak opisuje wydarzenia, aby jak najbardziej pasowały do założeń, które przyjął. Niektóre fakty upraszcza (na co w przypisach zwraca uwagę polski tłumacz), w innych pewnie czegoś nie dopowiada… Nie można mu jednak zarzucić braku humoru jak również braku dystansu do swoich rodaków, którego najwyraźniej brakuje Francuzom (zarówno do siebie jak i do sąsiadów zza La Manche) (a przynajmniej tak twierdzi pisarz). No i przestrzegam przed traktowaniem
1000 lat wkurzania Francuzów jak podręcznika historii tamtej części Europy - objętościowo może by się i nadawało, ale treściowo już nie za bardzo.
Jako że lubię czytać o kulturze francuskiej, to mnie się ta pozycja właściwie podobała, ale z małymi zastrzeżeniami. Ani ja, ani Stepne Clarke nie jesteśmy historykami, więc wszystko co przeczytałam traktowałam z lekkim przymrużeniem oka, a im bliżej współczesności byłam, tym było mi łatwiej, bo historia jakaś taka bardziej znajoma. Te najwcześniejsze dzieje były jednak trochę nudne, chociaż autor starał się podać wszystko jak najlżej. No ale, hej!, to jest tysiąc lat do opisania, co oznacza, że jakieś nudniejsze kawałki też mogły się trafić.
Swoją drogą, nie uważacie, że to jednak jakiś spisek świata i losu uknuty przeciwko Francuzom? Gdyby nie to, na pewno byliby potęgą większą niż Stany Zjednoczone i Rosja razem wzięte. Tylko ci przebrzydli Anglicy...
|
:) |
* żadne tam "łoterlu" - czyta się tak jak się pisze: "waterlo" (to miasto w Belgii)
** powszechnym błędem jest nazywanie bitwy pod Azincourt bitwą pod Agincourt - to dwa różne miejsca
Brak komentarzy
Prześlij komentarz