Francja
klasyka
literatura francuska
sfilmowano
"And do I dream again
For now I find
The Phantom of the Opera is there
Inside my mind"
Gaston Leroux miał pomysł na fabułę. Dobry pomysł. Ale dopiero Andrew Lloyd Webber, tworząc musical pod tym samym tytułem, co książka, wykorzystał cały potencjał opowieści.
Tak, będę porównywać, bo musical widziałam wcześniej niż przeczytałam książkę. A jeszcze wcześniej widziałam film na podstawie musicalu. I po tym wszystkim mogę stwierdzić, że jednak przedstawienie, z całym szacunkiem dla francuskiego pisarza, jak dla mnie, było lepsze od oryginalnej opowieści. Dodam jeszcze, że spektakl oglądałam w warszawskiej Romie, a nie na Broadwayu lub w Londynie, więc porównania będą dokonywane właśnie z tą inscenizacją.
Czytając "Upiora w Operze" doszłam do wniosku, że musical bardzo swobodnie opiera swoją fabułę na fabule książki, korzysta tylko z pewnych pomysłów, ale zupełnie inaczej je rozwijając. Być może z powodu ograniczeń scenicznych. Być może z powodu zupełnie innej wizji reżysera. W sztuce Anioł Muzyki jest znacznie bardziej romantyczną postacią. W ogóle spektakl ma znacznie bardziej romantyczną atmosferę, która jakoś mocniej porwała mnie niż atmosfera książki. Utwór Leroux zachowuje formę dokumentu: wykorzystuje fragmenty ówczesnych reportaży, przytacza zeznania świadków, zamieszcza stenogramy policyjnych zeznań. A w to wszystko wplata również prawdziwą historię gmachu Opery Paryskiej (historia z żyrandolem jest prawdziwa).
Nareszcie dowiedziałam się dlaczego schodząc do podziemi Opery, królestwa Upiora, należy trzymać rękę na wysokości oczu. W musicalu wspomniano o tym, ale nie jest to tak wyeksponowane, jak w książce. Podobnie jest z przeszłością Eryka - w spektaklu słyszymy: "podobno wybudował labirynt z luster dla perskiego szacha". W filmie jako mały chłopiec uciekł z klatki i ukrył się w podziemiach Opery. W książce jego przeszłość jest wyraźnie opisana, z nią związana jest zresztą postać Persa - zupełnie pominięta w musicalu.
Odnoszę wrażenie, że musical znacznie lepiej i głębiej przedstawia bohaterów. Chodzi mi tutaj głównie o Madame Giry, która u Leroux jest, po prostu, głupią babą z trzema zębami, a nie poważną i dostojną opiekunką baletnic. Również główni, obok Upiora z Opery, bohaterowie, Christine Daae i wicehrabia Raoul de Chagny są dosyć mocno spłyceni. Może gdybym najpierw przeczytała książkę, to wcale bym tak nie uważała, może to dźwięki muzyki i głosy śpiewających na scenie aktorów tak mnie zaczarowały, że w granych przez nich postaciach nie dostrzegłam tej dziecięcej naiwności - tak eksponowanej przez pisarza.
Lektura dla tych, którzy chcą poznać kanwę rewelacyjnego musicalu. Dla pozostałych - lektura nieobowiązkowa.
"To koniec
Niechaj Noc utraci głos!"
Share /
"And do I dream again
For now I find
The Phantom of the Opera is there
Inside my mind"
Gaston Leroux miał pomysł na fabułę. Dobry pomysł. Ale dopiero Andrew Lloyd Webber, tworząc musical pod tym samym tytułem, co książka, wykorzystał cały potencjał opowieści.
Tak, będę porównywać, bo musical widziałam wcześniej niż przeczytałam książkę. A jeszcze wcześniej widziałam film na podstawie musicalu. I po tym wszystkim mogę stwierdzić, że jednak przedstawienie, z całym szacunkiem dla francuskiego pisarza, jak dla mnie, było lepsze od oryginalnej opowieści. Dodam jeszcze, że spektakl oglądałam w warszawskiej Romie, a nie na Broadwayu lub w Londynie, więc porównania będą dokonywane właśnie z tą inscenizacją.
Czytając "Upiora w Operze" doszłam do wniosku, że musical bardzo swobodnie opiera swoją fabułę na fabule książki, korzysta tylko z pewnych pomysłów, ale zupełnie inaczej je rozwijając. Być może z powodu ograniczeń scenicznych. Być może z powodu zupełnie innej wizji reżysera. W sztuce Anioł Muzyki jest znacznie bardziej romantyczną postacią. W ogóle spektakl ma znacznie bardziej romantyczną atmosferę, która jakoś mocniej porwała mnie niż atmosfera książki. Utwór Leroux zachowuje formę dokumentu: wykorzystuje fragmenty ówczesnych reportaży, przytacza zeznania świadków, zamieszcza stenogramy policyjnych zeznań. A w to wszystko wplata również prawdziwą historię gmachu Opery Paryskiej (historia z żyrandolem jest prawdziwa).
Nareszcie dowiedziałam się dlaczego schodząc do podziemi Opery, królestwa Upiora, należy trzymać rękę na wysokości oczu. W musicalu wspomniano o tym, ale nie jest to tak wyeksponowane, jak w książce. Podobnie jest z przeszłością Eryka - w spektaklu słyszymy: "podobno wybudował labirynt z luster dla perskiego szacha". W filmie jako mały chłopiec uciekł z klatki i ukrył się w podziemiach Opery. W książce jego przeszłość jest wyraźnie opisana, z nią związana jest zresztą postać Persa - zupełnie pominięta w musicalu.
Odnoszę wrażenie, że musical znacznie lepiej i głębiej przedstawia bohaterów. Chodzi mi tutaj głównie o Madame Giry, która u Leroux jest, po prostu, głupią babą z trzema zębami, a nie poważną i dostojną opiekunką baletnic. Również główni, obok Upiora z Opery, bohaterowie, Christine Daae i wicehrabia Raoul de Chagny są dosyć mocno spłyceni. Może gdybym najpierw przeczytała książkę, to wcale bym tak nie uważała, może to dźwięki muzyki i głosy śpiewających na scenie aktorów tak mnie zaczarowały, że w granych przez nich postaciach nie dostrzegłam tej dziecięcej naiwności - tak eksponowanej przez pisarza.
Lektura dla tych, którzy chcą poznać kanwę rewelacyjnego musicalu. Dla pozostałych - lektura nieobowiązkowa.
"To koniec
Niechaj Noc utraci głos!"
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Podobne odczucia. Jako maniaczka i wielbicielka musicali obejrzałam go wiele razy, w tym kilka razy w Romie, film z Gerardem Butlerem również wielokrotnie. Podobnie jak tobie bardziej podobała mi się adaptacja i ekranizacja niż literacki pierwowzór.
OdpowiedzUsuń@guciamal: Od jakiegoś czasu Gerard Butler bardziej kojarzy mi się z filmem "300" i z trudnością przychodzi mi przypasowanie Upiora do króla Leonidasa ;)
OdpowiedzUsuńDla mnie Gerard Butler jest przede wszystkim Erykiem. Choć od czasu Upiora jestem w stanie obejrzeć każdy film z jego udziałem nawet te mało ambitne, a niestety w takich ostatnio grywa. "300" obejrzałam z rozbawieniem- ta mocna dawka testosteronu - jest na czym oko zawiesić.
OdpowiedzUsuń@guciamal: To fakt - jest na czym oko zawiesić, zdecydowanie ;)
OdpowiedzUsuń