Odkąd zmieniłam uczelnię i przestałam dojeżdżać na zajęcia Kolejami Mazowieckimi, moje czytelnictwo podróżnicze osłabło. Teraz jeżdżę łódzką komunikacją miejską i większość czasu spędzam kontemplując zmieniające się za oknem obrazy. Możecie mi wierzyć, że architektura, mimo palącej potrzeby remontów, jest powalająca. Ale ja przecież nie o tym...
Wiecie co by się stało gdyby zabrakło śmierci? A właściwie to Śmierci. Niby nikt na nią (Niego?) specjalnie nie czeka, ale jednak kiedy się pojawia, to spełnia swoje funkcje - społeczne można by rzec. To właśnie przydarzyło się Dyskowi, Śmierć zniknął, a przez to siła życiowa nie ma się gdzie podziać.
Windle Poons, mag, po 130-tu latach życia doczekał się nawet przyjęcia pożegnalnego. I nawet umarł, bo strasznie nieeleganckim wobec innych magów na Niewidocznym Uniwersytecie byłoby gdyby to się nie stało. Ale najwyraźniej coś poszło nie tak, bo Windle obudził się na katafalku jako nieumarły. Niestety nic nie pomogło - mimo najszczerszych chęci kolegów po fachu - ani czosnek, ani osikowy kołek (w postaci porów, ale przecież wystarczy mocno się skupić...). Pan Poons ma do wykonania misję, bo miasto zaczyna niepokojąco ożywać.
A Kosiarz? On ma do zebrania plon. Na farmie. U pani Flitworth.
Ile razy jeszcze będę powtarzać, że Terry Pratchett jest niezmiennie dobry? Pewnie wiele. Bez względu na to, którą jego książkę o Świecie Dysku wezmę do ręki. Nieco przerysowane postacie wciąż śmieszą - może dlatego, że podkreślone cechy na co dzień możemy dostrzec w spotykanych ludziach. Pratchett nasz codzienny świat ubiera w szaty Ankh-Morpork i tym samym sprawia, że staje się on znośny. Nawet śmierć przestaje być straszna.
Tym razem, szczególnie pod koniec książki, za dużo było filozofowania, ale to taki drobny mankament. I możliwe, że nie przeszkadzałoby mi to, gdybym nie czytała "Kosiarza" w autobusie.
Polecam dla odprężenia się - szczególnie przydatne w okolicach sesji.
Wielbię Pratchetta miłością wielką i chyba nawet odwzajemnioną. Każda jego książka o Świecie Dysku wywołuje u mnie szereg objawów: rumieńce, niekontrolowane ataki śmiechu, ogólne zadowolenie.
OdpowiedzUsuńTrwa to już od długiego czasu, od dobrych czasów licealnych i chyba nigdy mi się znudzi :)
"Kosiarza" czytałam już stosunkowo dawno - chyba muszę sobie przypomnieć to i owo ;) (a przy okazji może nabyć własny egzemplarz...)
Pozdrawiam :)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńNie czytałem, dlatego się skuszę...
OdpowiedzUsuń@Claudette: Mnie się ostatnio udało nabyć "Kosiarza" w antykwariacie ;)
OdpowiedzUsuń@niedopisanie: W "Kosiarzu" Śmierć zajmuje się żniwami, ale te cebulki brzmią interesująco :D
@pisanyinaczej: W takim razie czekam na opinię :)
"Kosiarz" to jedna z moich ukochanych części cyklu. :)
OdpowiedzUsuńA łódzkie MPK do czytania nadaje się znakomicie.
@Ysabelle: Chyba, że ktoś dyszy nad głową i trąca torbą ;)
OdpowiedzUsuńJa się chyba uodporniłam, ale ja mam trening, bo czytam w MPK już od 1997. Rany, prawie piętnaście lat... To nie wiem, czy Cię pocieszy, że po jakichś dziesięciu latach żadne trącanie i dyszenie (ani nawet głośne rozmowy podchmielonych nastolatków) już nie będą Ci straszne...? :)
OdpowiedzUsuńHmm... Czyli przede mną jeszcze jakieś 9 lat i 4 miesiące treningu :D
OdpowiedzUsuńCóż mogę powiedzieć? Powodzenia! :D
OdpowiedzUsuń