U Agnieszki Tatery trwa ożywiona dyskusja na temat recenzowania książek od wydawnictw, a ja, tkwiąca na marginesie blogowego światka, chciałabym zaprezentować Wam dzisiaj książkę z moich własnych zbiorów. Nareszcie udało mi się skończyć "Lot nad kukułczym gniazdem". I nie chodzi o to, że mi się nie podobała, ale chyba za mało jeździłam autobusem (ostatnio tylko tam czytam).
Ten tytuł zawsze kojarzył mi się ze słynnym filmem Miloša Formana z Jackiem Nicholsonem w roli głównej (film wciąż przede mną). Dosyć długo nie wiedziałam, że obraz powstał na podstawie książki inspirowanej doświadczeniami jej autora (przez jakiś czas pracował jako sanitariusz w szpitalu psychiatrycznym). A potem dostałam tę książkę na urodziny (nawet jej oczekiwałam) i kilka miesięcy później zabrałam się za jej czytanie.
Po tym przydługim wstępie czas na parę słów o fabule. Akcja toczy się w szpitalu psychiatrycznym w Stanach Zjednoczonych. Wydarzenia obserwujemy oczami jednego z pacjentów - Wodza Bromdena, syna Indianina i białej kobiety (czy to określenie jest poprawne politycznie?), a do świata chorych psychicznie wkraczamy w momencie pojawienia się w nim Randle'a Patricka McMurphy'ego, który trafił tutaj na przymusowe leczenie z farmy penitencjarnej. Mężczyźnie wydawało się, że pobyt na oddziale będzie niczym wakacje w porównaniu do pracy na farmie. Nie wziął jednak pod uwagę, że nad pacjentami pieczę sprawuje siostra Ratched, Wielka Oddziałowa, której opinia o stanie chorego jest głosem decydującym o jego losie. A trzeba pamiętać, że książka została napisana na początku lat 60-tych XX w., kiedy to wciąż wierzono w niezawodną skuteczność elektrowstrząsów i lobotomii (znalazłam w Sieci informacje, że elektrowstrząsy wciąż się stosuje, ale niezwykle rzadko).
Książka nie powaliła mnie jeśli chodzi o styl wypowiedzi. Być może było to zamierzone, bo narratorem był jeden z pacjentów. Natomiast język schodzi tutaj na drugi plan dając miejsce poruszanemu problemowi sposobu przeprowadzania leczenia psychiatrycznego. Przez niektóre fragmenty ciężko było mi przebrnąć (szczególnie na początku), często myślałam sobie, że to Wielka Oddziałowa powinna być pacjentką tego szpitala. Nie jest to łatwa lektura, ale ci, którzy oglądali film są na nią przygotowani (albo wiedzą, że nie są). Poruszane kwestie dla większości z nas są obce, jednak kiedy człowiek zacznie się zastanawiać ilu chorych skrzywdzono nieodpowiednimi (z punktu widzenia współczesnej medycyny) metodami leczenia, to jakoś tak nieprzyjemnie się robi.
"Lot nad kukułczym gniazdem" to dobra książka fabularna o interesującym problemie. Natomiast nie polecam jeśli chcecie się odprężyć po ciężkim dniu w pracy lub szkole i szukacie jakiejś lekkiej lektury.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Książki nie czytałam. Oglądałam natomiast film. Jest fantastyczny. Nie wiem, czy chciałabym przeczytać książkę (tzn. chciałabym, ale nie wiem kiedy), ale z chęcią obejrzałabym jeszcze raz film. Nicholson, za którym nie przepadam był rewelacyjny w tym filmie.
OdpowiedzUsuńJa właśnie jestem strasznie ciekawa jak wykreował postać McMurphy'ego w filmie - dlatego z pewnością obejrzę "Lot nad kukułczym gniazdem" jak tylko wygospodaruję trochę czasu.
OdpowiedzUsuńKiedyś widziałam film, ale również zabiorę się za książkę :)
OdpowiedzUsuńMnie akurat narracja pasowała w tej książce :) Na pewno uczynienie Bromdena jej narratorem dodało jej smaku - widziałam wcześniej urywkami film (i znałam los McMurphy'ego wcześniej).
OdpowiedzUsuńCzy naprawdę tylko ja nie widziałam nigdy tego filmu?... ;)
OdpowiedzUsuńBardzo dobra książka, na podstawie której nakręcono bardzo dobry film. Taka kombinacja nie zdarza się zbyt często :)
OdpowiedzUsuńSłyszałam, że "Smażone zielone pomidory" też są niezłym filmem na podstawie książki :) Czytałam, ale nie oglądałam. To tyle co mi na szybko przychodzi do głowy. Ale to racja, że (niestety) nie jest to częste zjawisko.
OdpowiedzUsuńKsiążkę przeczytałam i uważam za fantastyczną,choć ledwie przez nią przebrnęłam :)
OdpowiedzUsuńA "Smażone zielone pomidory" lepiej przeczytać niż oglądać moim zdaniem. A na pewno zrobić tylko jedną z tych rzeczy. Filmu i książki chyba jednocześnie pokochać się nie da!
Mieliśmy oglądać "Smażone..." na zajęciach, więc być może przed tym nie ucieknę ;) Ale wcale nie wiem czy bym chciała uciekać...
OdpowiedzUsuń