Kadr z filmu "Fahrenheit 451" (reż. François Truffaut)
Do niedawna żyłam sobie w przekonaniu, że blogerzy książkowi i ich blogosfera to taka totalna nisza, do której nikt nie zagląda oprócz nich samych - tak wynikało również z moich badań przeprowadzonych do pracy magisterskiej w zeszłym roku. Choć odbiorcy blogów (wszystkich) dzielą się między innymi na aktywnych i pasywnych, czyli takich, którzy zostawiają komentarze i ich nie zostawiają, to nie mając dostępu do statystyk, nie mogłam sprawdzić jak dużo tych drugich przewija się przez blogi.
Aż tu nagle dowiedziałam się jak w innych zakamarkach Internetu patrzy się na blogerów piszących o książkach. Nie powiem, żeby to było dla mnie jakieś zaskoczenie, bo miewam podobne zdanie, ale pomyślałam sobie, że to krzywdzące (zawsze) wrzucać wszystkich do jednego wora. Ogólnie przeświadczenie jest takie, że blogerzy książkowi piszą o największych kupach w samych superlatywach, bo inaczej wydawnictwa nie będą chciały z nimi współpracować. Wiem, że zaraz mogłyby się podnieść głosy (gdyby zaglądało tu więcej wspomnianych blogerów), że "wcale tak nie jest!", "jesteśmy asertywni!", "piszemy co myślimy!". A to by znaczyło, że blogerzy albo dostają same świetne książki, albo niespecjalnie potrafią ocenić co jest dobrą literaturą, a co nie do końca. Prawdopodobnie strzelam sobie samobója, ale skłaniam się do tego drugiego wyjaśnienia. Zdarza mi się zaglądać na inne blogi jeśli zobaczę, że ktoś zrecenzował książkę, którą ja też czytałam. Niejednokrotnie już okazywało się, że coś, co ja uznałam za popis grafomaństwa, ktoś inny określił mianem "uduchowionej wędrówki przez bezdroża intelektu", czy jakoś równie idiotycznie. Być może dlatego, że ja nie jestem związana z nikim żadną umową, nawet dżentelmeńską.
Ale to oczywiście nie znaczy, że po każdej książce jadę jak po burej suce (czy coś). Teraz nastąpi wytarty frazes: oceniam dobrze książki, bo dobre książki czytam. Serio. Skoro wydaję na nie swoje pieniądze to staram się, żeby nie była to kasa wyrzucona w błoto. A kiedy dostaję od kogoś książkę do recenzji (raczej od autorów niż od wydawnictw) (i to też bez przesady), rzeczywiście mam problem, żeby napisać o niej źle. Ale staram się (oczywiście wtedy kiedy mi się nie podoba). Tylko że przeważnie szukam jakichś pozytywów, które zrównoważą moją negatywną opinię. Więc chyba jest ziarno prawdy w tych opiniach o amatorskich recenzjach książek.
Powiem szczerze, że w tej chwili gdyby ktoś mnie nazwał "blogerką" to poczułabym się urażona. I nie mówię tego tylko w kontekście blogów i blogerów książkowych. Kiedyś (w zamierzchłych czasach) synonimem blogerki była rUsZoFa nAsToLaTkA, która na swoim blogasku opisywała smuteczki dnia codziennego. Teraz mottem wielu blogerów mogłoby być zdanie "nie znam się, to się wypowiem" - szczególnie tych lajfstajlowych i, tfu!, kulturalnych (piszących o kulturze). Bo niby, jako blogerzy, zaczęliśmy się specjalizować i już nie piszemy byle czego. Jesteśmy ekspertami, a inni spijają timesa lub calibri z naszych palców, klawiatur i monitorów. Tylko że od czego jesteśmy ekspertami? Od bycia blogerami?
Na całe szczęści rUsZoFe nAsToLaTkI poszły sobie na Facebooka.
OdpowiedzUsuńA ludzie piszący, że książki, które chwalimy to kupy (lub odwrotnie) są dla mnie zwykłymi hejterami, za to blogerzy wystawiające pozytywne opinie o produkcie tylko dlatego, że dostali go za darmo są, delikatnie mówiąc, nie najlepszymi opiniotwórcami. Bloger powinien zawsze "mówić swoje zdanie", a wydawnictwo, które skieruje się do niego po recenzję powinien mieć świadomość, że książka może się nie spodobać i zostanie totalnie zjechana.
I właściwie dlaczego bloger nie może "nie znać się, ale się wypowiedzieć". Kiedy jest moment, że człowiek jest ekspertem w danej dziedzinie? Kiedy dostanie papierek? Kiedy dokształci się we własnym zakresie? Ciężko to określić, a blogerzy czytani są chętnie właśnie dlatego, że wygłaszają swoją opinię i przypuszczenia, a nie jak w przypadku tzw. ekspertów (ci z papierkiem), suche fakty poparte masą tabelek i statystyk.
I zgadzam się, że bloger jest ekpertem od blogowania, jednak pod warunkiem, że jest on poczytny, bo to świadczy o tym czy potrafi to robić.
Fajny tekst :)
Nie chodzi o to, żeby mieć papierek na coś, bo to nie gwarantuje przecież bycia ekspertem w czymkolwiek. Chodzi raczej o to, żeby rzeczywiście się znać na czymś (mieć w tym doświadczenie, interesować się tym, itp.) jeżeli pretenduje się do miana "opiniotwórczego" w jakiejś kwestii. Jasne, też uważam, że "sprzedają się" wyraziste opinie, ale niech one nie będą wyciągnięte z tyłka.
UsuńJa myślę, że to nie jest do końca tak, że blogerzy piszą same pozytywne recenzje, byle żeby wydawnictwo współpracowało z nimi dalej. JA zawsze staram się szczerze oddać to, co czułam podczas czytania danej powieści, raz jest lepiej, raz jest gorzej, ale różne są gusta, więc momentami staram się pisać w sposó obiektywny, a potem wyrazić swoje zdanie. Wolę przedstawić daną książkę w taki sposób, żeby każdy mniej więcej wiedział, czego się spodziewać.
OdpowiedzUsuńObiektywny bloger? Obiektywna opinia? Mam nadzieję, że żartujesz.
Usuń"Nie do końca jest tak że blogerzy piszą same pozytywne recenzje" - no przecież bardziej niż magister quaz magister schizma pisała, że to krzywdzące wrzucać wszystkich do jednego wora. Chodzi o to jak blogerzy są postrzegani jako ogół.
Rzemyk, zapomniałeś dodać, że to "bardziej mgr" jest inside jokiem, nie każdy to zrozumie ;)
UsuńI wiadomo, że nie każdy się zachowuje tak jak napisałam, ale zaznaczyłam też, jak słusznie zauważył Rzemyk, że tak blogerzy są postrzegani przez osoby niezwiązane z tym "środowiskiem".
Ah, sorki. Faktycznie niektórzy mogą nie skumać :D
UsuńHeh. Co do "nieszczerości" i "sprzedania się" blogerów/vlogerów/YTberów to działa w każdej dziedzinie działalności, na zasadzie - dostajesz coś za darmo lub masz umowę z jakąś firmą = jesteś nieszczery w swoich opiniach, lecisz na kasę/książki/kosmetyki/akcesoria kuchenne/gry itp. (oczywiście nie jest to moje zdanie ;P). Przy takiej ilości ukrytych reklam, płatnego polecania, przejechania się na kilku blogerach, którzy coś tam zachwalali, a okazało się to własnie kupą, następuje ekstrapolacja takich podejrzeń na całą blogosferę. Niestety. Ludzie się boją, że zostaną w pewien sposób oszukani ;)
OdpowiedzUsuńI ja to całkowicie rozumiem. Ale właśnie czasem naprawdę mam wrażenie, że ludzie polecają mi kupę. Szczególnie jeśli chodzi o książki - bardzo często wydaje mi się, że ludzie nie odróżniają dobrych rzeczy od złych (w sensie, że w jakiś sposób wartościowych).
Usuń:) to też kwestia gustu, bo tak mocno rozreklamowany Grey (a fu!) części blogosfery bardzo się udzielił - ba! nawet laski twierdziły, że jest to dzieło literatury :D Niedobrze mi było na widok wszystkich kobiet w metrze (rozpiętość wiekowa 15-55) zaczytanych w tego gniota :P (a tak btw. to ja, Rainbow_Unicorn23 :P)
UsuńNo właśnie nie do końca kwestia gustu (tak mi się wydaje), a ta nieumiejętność obiektywnego spojrzenia na książkę. Tzn. ok, potrafię zrozumieć, że komuś się ta książka podobała (nie wiem, nie czytałam, zaglądałam tylko raz kobiecie przez ramię w tramwaju jak czytała), ale z drugiej strony dobrze by było wiedzieć, że być może jest ona słaba językowo, a do wielkiego dzieła to jeszcze mu daleko. Co innego własny gust i własna wrażliwość, a co innego wciskanie tego innym ;) Zaczynam się plątać.
UsuńWiem, że to Ty :P
Tak w ogóle abstrahując od informacji zawartych w tekście, to widzę, że ten wpis ma bardzo dużo lajków w porównaniu z dotychczasowymi opiniami. Czyli zakładam, że tekst sprzedał się dobrze i jestem pewien, że ma on najwięcej odwiedzin w tym tygodniu (może nawet miesiącu). Trafiłem :D?
OdpowiedzUsuńTrafiłeś. Tekst został zlinkowany przez kilka osób na fejsie i stąd takie zainteresowanie.
Usuń