Myślę, że nie ma osoby, która nie znałaby utworu "Je t'aime... moi non plus". Nawet jeżeli nie kojarzycie po tytule to i tak na pewno znacie. Człowiek, który ten utwór stworzył we Francji był wielką gwiazdą, był też wielkim ekscentrykiem, ale mówią, że geniusz idzie w parze z szaleństwem.
Sylvie Simmons postanowiła opisać życie muzyka (aktora, reżysera, tekściarza) niemal rok po roku. Co stworzył, dla kogo, jak to zostało przyjęte, a w tle toczące się życie prywatne i kolejne kobiety - wśród nich chyba ta najważniejsza, angielska aktorka, Jane Birkin. Właściwie książkę można podzielić na trzy części: okres przed Jane, 12 lat z nią i czas po niej, będący na dobrą sprawę równią pochyłą, po której staczał się Serge. Ale, bez względu na to, co mówił, to nie przez nią się staczał. Myślę, że tak czy inaczej w jakiś sposób dążył do dna.
Nie będę streszczać fabuły, czyli życiorysu Gainsbourga. Grunt, że w oparach gitane'ów (papierosów), mimo swej chorobliwej wręcz nieśmiałości, osiągnął wiele. Z ciekawostek, jedną z jego kobiet (bardzo przeżył rozstanie) była Brigitte Bardot, a dom, w którym mieszkał był w środku...czarny.
Niestety sam sposób napisania książki pozostawia sporo do życzenia. Rozbudowane opisy utworów i płyt sprawiały, że czułam się jakbym czytała recenzję w gazecie muzycznej. Heloł, to miała być biografia. Po przeczytaniu 30% książki (Kindle pokazuje %, nie liczbę stron) byłam już dosyć mocno znudzona i zastanawiałam się o czym autorka będzie pisać dalej skoro w tym miejscu Gainsbourg ma 40 lat i nagrał "Je t'aime... moi non plus". Okazało się, że biografia skończyła się mniej więcej po 70%, a kolejne 30% stanowiły przypisy (swoją drogą umieszczanie przypisów w elektronicznej wersji książki na końcu jest dosyć niefortunne - nie chciało mi się ich szukać, więc po przeczytaniu całości zerknęłam tylko na nie). Żeby jeszcze zwiększyć objętość dzieła, autorka umieściła po przypisach spis wszystkich filmów, płyt, utworów itd. artysty. Sprytne. Ale nie pomogło.
Wydaje mi się, że Simmons za bardzo skupiła się na Jane Birkin, biografia właściwie opiera się na wypowiedziach aktorki. A, na przykład, Gainsbourg miał dwoje dzieci z drugiego małżeństwa, ale po rozwodzie z żoną nie ma o nich ani słowa. Jeżeli nie utrzymywał z nimi kontaktu (czy też one z nim) to wystarczyło napisać jedno zdanie wyjaśnienia - i już bym się nie czepiała (zaspokoiłoby to też moją ciekawość). Właściwie mimo skupienia się na partnerce artysty, niewiele dowiadujemy się o jego prywatnym życiu. Nie wyłania się z tego pogłębiony obraz Serge'a. No to właściwie po co pisać biografię artysty skoro tak mało w niej smaczków? A już zupełnie poza wszystkim - czuć, że książkę pisała Angielka dla swoich rodaków nie wyściubiających nosa poza swe muzyczne, anglojęzyczne podwórko.
Plusem są zdjęcia - choć czarno-białe (na Kindle'u), to najważniejsze rzeczy na nich widać.
To nie jest tak, że w ogóle niczego się z tej książki nie dowiedziałam. Uważam jednak, że mogłabym się dowiedzieć więcej, a biografia mogłaby zostać napisana lepszym stylem (w lepszym stylu? o język mi chodzi ;) ). Nie wiem czy na polskim rynku są dostępne jakieś inne biografie Serge'a Gainsbourga, ale chyba nie. Zatem jeżeli ktoś jest zainteresowany czymś więcej niż można znaleźć w Internecie - powinien sięgnąć po książkę Sylvie Simmons, ale bez wielkich oczekiwań.
PS. Pamiętajcie, że oceniam książkę o artyście, a nie jego życie.
Share /
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Osobiście znam kilka osób tzw. medialnych. Wiem jak żyją i naprawdę nie zazdroszczę im sławy i pieniędzy. Widzę, jaką za to płaca cenę. Coś za co. Niestety....Tak to wygląda.
OdpowiedzUsuńMimo wszystko Gainsbourg pragnął sławy. Swego czasu codziennie kupował gazety, żeby zobaczyć czy jest na okładkach... To chyba uzależnia.
UsuńNigdy nie byłem fanem książek biograficznych. Nie tylko dlatego, że zazwyczaj mało w nich magii i laserów. Powodem jest fakt, że NIGDY nie znalazłem biografii, którą dobrze by mi się czytało. Ta widać nie jest wyjątkiem.
OdpowiedzUsuńPróbuję sobie przypomnieć jakieś biografie, które czytałam i przychodzi mi do głowy tylko jedna - córki Stalina. Rzeczywiście też niczego nie urywała. To już ta tutaj była lepsza.
UsuńPewnie były jeszcze jakieś, ale nie muzyków. Ta była pierwsza, ale nie czuję się zniechęcona :)
Ja niestety tak - chyba oficjalnie można mnie uznac za biografiosceptyka.
UsuńDopóki nie jesteś całkowitym książkosceptykiem to nie jest najgorzej ;)
UsuńUfff....
UsuńJa z biografii mam tylko na swojej liście "Blondynkę" Joyce Carol Oates (o Marilyn Monroe) ;) Tą piosenkę znam, ale jakoś muzyk średnio mnie interesuje ;)
OdpowiedzUsuńW gimnazjum będąc miałyśmy z koleżankami hobby polegające na chodzeniu po lekcjach do biblioteki publicznej. Ilekroć tam zaglądałyśmy jedna z owych koleżanek przechodząc obok półki z "Blondynką" mówiła, że kiedyś ją przeczyta. Nie wiem czy w końcu jej się udało (a to co najmniej 10 lat temu przecież było), ale mam wątpliwości (szczególnie, że jest już mężatką z malutkim dzieckiem) ;)
Usuń(ależ mi bajka wyszła z tej historii :D )