"W dniu, w którym umarła Amy Winehouse, miałem potężną biegunkę."*
Bardzo mi się to zdanie podoba, dlatego ono dzisiaj otwiera poniższy tekst.
Nie wiem jak Wy, ale ja czasem nienawidzę świata. Mam ochotę go podpalić i obserwować jak trawią go płomienie. Najpierw nieśmiałe, potem szalejące, a na koniec znowu mniejsze - jakby nasycone po obfitym obiedzie (lubię czasem takie pretensjonalne metafory ;) ).
Te same uczucia, ale chyba przez cały czas, towarzyszą pięćdziesięcioletniemu Piotrowi, bohaterowi Trocin, komiwojażerowi pracującemu w jednej z warszawskich korporacji usytuowanych na Służewie (Służewcu?). Nieformalnie określiłabym go mianem hardkorowego hejtera, formalnie można by go nazwać mizantropem. Towarzyszymy mu w służbowej podróży odbywanej w drugiej klasie pociągu InterCity jadącego z Poznania do Wrocławia. Tzn. towarzyszymy mu podczas przymusowego postoju pociągu gdzieś w polu, kiedy to nasz bohater postanawia za pomocą służbowego laptopa zapisać co go w życiu mierzi. A mierzi go sporo. Zaczynając od rodziców pochodzących z podwarszawskiej wsi, poprzez byłą żonę, współpracowników, kontrahentów, młodzież, na zapachach kończąc. Nie denerwuje go jedynie muzyka dawna, rodem ze średniowiecza.
Przy wielu fragmentach mogłabym przybić z narratorem piątkę, ale były też takie, w których sobie myślałam: "ej, odczep się ode mnie". Myślę, że autorowi udało się w wielu sprawach trafić w sedno - może zrobił to w sposób przejaskrawiony, ale, cóż, w takich czasach żyjemy. Nie chcę, żeby to zabrzmiało na zasadzie "kiedyś - to były czasy! nie to co teraz...". Nic z tych rzeczy. Ale warto czasem zastanowić się nad sensem tego co nas otacza. Chyba warto.
Książka jest napisana bardzo dobrze (piszę jakbym się znała, ho ho ho), tematyka jest na czasie, czego jeszcze chcieć? Chęci do jej przeczytania. A pewnie nie każdy będzie tę chęć miał, bo to nie jest lektura dobra na leżak (wiem, wiem, niektórzy odprężają się przy Ulissesie). To książka, która może Wam zepsuć nastrój, poza tym bywa nieco obrzydliwa (tak jak obrzydliwe bywa życie). Aczkolwiek ja czytałam ją w każdej wolnej chwili - przed wyjściem do pracy, w czasie gotowania makaronu, przed zajęciami z francuskiego, a także przed snem (hm, prawie zawsze przed czymś). Na okładce jest napisane, że to pamflet na współczesność - to prawda. Z oczu jednego człowieka, ale myślę, że wielu jest ludzi patrzących podobnie.
Polecam dobrą polską literaturę.
*K. Varga, Trociny, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2012: s. 5
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
To chyba kolejna perełka w zalewie zwykłych pozycji książkowych.
OdpowiedzUsuńZdecydowanie.
UsuńNo, powiem ci, że opinię, którą dzisiaj naskrobałaś czyta się świetnie :) Podobnie jak zapewne czytało się tę książkę, a wydaje się, że jest to jedna z ciekawszych (pod względem pomysłu na nią) pozycji. Po opinii wydaje się inna niż wszystko to co teraz jest wydawane. Trzeba przeczytać.
OdpowiedzUsuńPomysł na nią rzeczywiście jest bardzo dobry i wydaje mi się, że istotnie "Trociny" wyróżniają się wśród innych pozycji. Warto przeczytać, ale z odpowiednim nastawieniem.
UsuńDziękuję za komplement :)
Znam już jedną książkę autora i wiem, że warsztat ma świetny.
OdpowiedzUsuńJa od dawna polowałam na "Trociny". Jak trafię na coś jeszcze jego autorstwa, to też chętnie przeczytam.
UsuńZaintrygowałaś mnie :) Dopisuję do listy ;)
OdpowiedzUsuńWarto!
Usuń