Z czym kojarzy Wam się chińskie wychowywanie dzieci? Z rygorem? Wymuszaniem posłuszeństwa? Dyscypliną do granic wytrzymałości i absurdu? Z hodowlą? To są moje skojarzenia, które tylko w sobie utwierdziłam po przeczytaniu Bojowej pieśni Tygrysicy.
Amy Chua, profesor prawa z Uniwersytetu Yale, córka chińskich emigrantów urodzona w Stanach Zjednoczonych, żona amerykańskiego żyda, napisała książkę, w której zaprezentowała dlaczego uważa, że chiński sposób wychowywania dzieci jest lepszy od sposobu "zachodniego". W ramach przykładu posłużyła się swoimi dwiema córkami. Już od najmłodszych lat dziewczynki musiały być we wszystkim najlepsze, idąc do przedszkola znały ułamki, a w wolnym czasie uczyły się grać na instrumentach - starsza na fortepianie, młodsza na skrzypcach. W związku z tym ich życie było zorganizowane co do minuty, a matka nie szczędziła im przykrych słów oraz niesprawiedliwych porównań, które są ponoć na porządku dziennym w Chinach. Ale wszystko to działo się na amerykańskiej ziemi i moim zdaniem pani Chua miała sporo szczęścia, że opieka społeczna się nią nie zainteresowała, bo to chyba nie jest normalne kiedy dziecko wbija zęby w fortepian, na którym gra…
Wydawca swoim tekstem na okładce próbuje nas przekonać, że niejeden zachodni rodzic zarumieni się ze wstydu kiedy porówna swoje metody wychowawcze z tymi zaprezentowanymi w książce. Wydaje mi się, że tak naprawdę może się zarumienić raczej ze złości, bo naprawdę trudno zrozumieć postępowanie autorki - pomimo jej zapewnień o miłości do swoich dzieci (i ja wcale w tę miłość nie wątpię). Może jestem "skażona" zachodnim sposobem myślenia, w którym wychodzi się z założenia, że dziecko musi mieć dzieciństwo, ale naprawdę wkurzało mnie to, co Amy Chua napisała i strasznie było mi żal jej córek. Ok, rozumiem, że nad talentem muzycznym trzeba pracować od małego, ale sądzę, że czasem lepiej odpuścić, bo oprócz tego, że wychowa się muzycznego geniusza, to możliwe, że jeszcze swojego osobistego wroga.
Jasne, nie mam dzieci, więc nie wiem jak to jest. Ale mam rodziców i pamiętam swoje w miarę beztroskie dzieciństwo (chociaż moja Mama też oczekiwała, że będę najlepsza w klasie). Może gdyby mnie do czegoś zmusili, to właśnie teraz pracowałabym nad lekarstwem na raka, a nie znęcała się nad klawiaturą, ale możliwe też, że jednocześnie tkwiłby we mnie jakiś żal, że, na przykład, nie pozwolili mi przenocować u koleżanki. Długo jeszcze mogłabym snuć takie alternatywne scenariusze swojego życia, więc powiem tylko, że książkę tak naprawdę warto przeczytać - nie dyskutuję tutaj z tym jak jest napisana i czy papier, na którym została wydrukowana został dobrze wykorzystany. Jedyne do czego się odnoszę, to wzbudzająca emocje treść, a chyba właśnie tego oczekuję od literatury. Niewątpliwie Bojowa pieśń Tygrysicy wniosła coś do mojego życia, czegoś się z niej nauczyłam, czegoś się dowiedziałam, a to chyba wystarczająca rekomendacja.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Niestety, te biedne dzieciaki nierzadko nie mają dzieciństwa, bo skoro już wykazują jakikolwiek talent są wykorzystywane przez rodziców, jak tuczniki.
OdpowiedzUsuńTak. Nawet ktoś zapytał autorkę czy robi to dla dzieci, czy raczej dla siebie, ale oczywiście była przekonana, że to wszystko z miłości do córek.
Usuń