Byłam tej książki bardzo ciekawa, ale mam wrażenie, że czytałam ją za długo. Czytałam, czytałam i nie mogłam skończyć. Chociaż z drugiej strony - dawkowałam sobie przyjemność płynącą z lektury.
A teraz do rzeczy. "Japoński wachlarz. Powroty" to poprawiona i wydana ponownie wersja książki, która nosiła taki sam tytuł, lecz pozbawiony "Powrotów". Joanna Bator, Polka, wykładowczyni na jednej z polskich uczelni, wybrała się do Japonii, ale nie na taką zwykłą wycieczkę. Ze zwykłej wycieczki nie napisałaby tak obszernego reportażu (właściwie to nie wiem czy jest to reportaż, ale o tym dalej). Wybrała się tam, żeby zamieszkać w Kraju Kwitnącej Wiśni (i pracować naukowo). Wyobraźcie sobie, że jedziecie na rok (albo dłużej) do kraju odległego nie tylko przestrzennie, ale też kulturowo, którego języka nie dane Wam było poznać, a angielski ma tam swoją specyficzną odmianę. No. To mniej więcej tak było z autorką książki.
Jak dla mnie książka jest bardziej studium antropologicznym niż reportażem, ale nie jest to w żadnym wypadku zarzut, bo lubię antropologię. Autorka podzieliła książkę na kilka tematycznych części - oddzielnie jedzenie, oddzielnie kobiety, oddzielnie pismo. Bardzo fajna sprawa - mimo że tematy się zazębiają, to wszystko wciąż trzyma się kupy.
O samych doświadczeniach i przemyśleniach Joanny Bator nie będę tu pisać, żeby nie psuć Wam zabawy z odkrywania ciekawostek o Japonii. Od siebie mogę dodać, że część rzeczy wiedziałam już po lekturze "W Azji", ale tam było tylko kilka krótkich esejów poświęconych Krajowi Wschodzącego Słońca, a tutaj jest cała książka. Może wspomnę jedynie, bo przecież nie jestem Wam w stanie opowiedzieć całej książki, że zaskoczyło mnie, iż Japończycy, oprócz dwóch swoich alfabetów fonetycznych, używają też alfabetu chińskiego. Możecie teraz mówić, że jestem ignorantką, ale naprawdę tego nie wiedziałam :P
Przyznam się, że o ile książka "Japoński wachlarz. Powroty" bardzo mi się podobała, o tyle przedstawiona w niej Japonia - nie bardzo. Odnoszę wrażenie, że Japończycy mają jakieś kompleksy na tle kultury i dlatego tak bardzo ciągnie ich kultura zachodnia, którą z kolei mocno japonizują. Choć są aspekty, których nie przyjmują - np. równouprawnienie płci (lub chociaż namiastka równouprawnienia). Być może coś się zmienia na lepsze, ale bardzo powoli.
Książkę polecam z czystym sumieniem. Szczególnie, ale oczywiście nie tylko, jeśli wybieracie się do Japonii, bo mogą Wam się przydać umieszczone w niej wskazówki dla "obcych".
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Dziękuję, że o niej napisałaś! :D Na pewno przeczytam ^^
OdpowiedzUsuńAleż proszę bardzo ;) Ciekawe czy Ci się spodoba :)
UsuńCzytałem i mi się podobała, przyłączam się do polecania :)
OdpowiedzUsuńO, chciałabym te książkę dostać w swoje ręce ;D
OdpowiedzUsuńJa też :)
UsuńJakoś mnie Japonia aż tak nie rajcuje ; p
OdpowiedzUsuń@Louis: Ha! Czyli facetom też może się spodobać :) A zastanawiałam się nad tym, czy nie jest za bardzo z damskiego punktu widzenia ;)
OdpowiedzUsuń@Tirindeth @Agnes: Do biblioteki marsz!
@Sheti: Mnie też nie, ale ciekawie jest poczytać o czymś tak egzotycznym ;)
Nom, znaki chińskie, znaczy się (tutaj) kanji, były nawet pierwsze;) Ale służyły tylko fonetycznie, nie znaczeniowo. I były przeznaczone dla mężczyzn, bo wiadomo, kobiety zbyt niemądre, by je opanować. Ale kobiety sobie "wymyśliły" hiraganę i też pisać zaczęły;) ot, maksymalny skrót i uproszczenie. Katakana wzięła się z uproszczenia kanji natomiast, a teraz kanji powoli wymierają (choć nadal ich multum).
OdpowiedzUsuńA że Japończyków ciągnie do Zachodu, hm... nie, to nie kompleksy, bardziej już głęboko zakorzeniony skutek przymusowej westernizacji z przełomy XIX i XX wieku. Swoją drogą, ciekawy temat.
Pozdrawiam:)
Alfabet (czy też znaki) japońsko-chiński jest dla mnie zbyt skomplikowaną sprawą, żeby się w to zagłębiać.
UsuńA co do kompleksów - to tylko moje wrażenie powstałe po lekturze dwóch antropologiczno-reportażowych książek ;P