To moje drugie spotkanie z Aleksandrem Błażejowskim, autorem tworzącym w międzywojennej Polsce. Ale czy to spotkanie było lepsze niż za pierwszym razem?
Znowu widzimy się w Warszawie dwudziestolecia i znowu jest to sytuacja wywołująca we mnie jakąś tęsknotę za tą dystynkcją, z którą kojarzą mi się tamte czasy (przypomina się O północy w Paryżu Allena). Ale był to też okres niespokojny politycznie (a który jest spokojny?...), kiedy trzeba było się mieć na baczności z kim się człowiek zadaje (to też się właściwie nie zmieniło). Z drugiej strony namiętności targające bohaterami są niezależne od miejsca i czasu - oto mamy Ludwika Karnickiego, dramaturga, który będąc nieszczęśliwie zakochanym w Hance Krzeszównie, aktorce, tworzył dzieła wielkie, a kiedy wybranka jego serca spojrzała nań przychylnym okiem, zamilkł. Dopiero po jej ultimatum - albo on zacznie pisać, albo ona od niego odejdzie - wziął się w garść i zaprezentował dramat, od którego tytuł wzięła książka. Warto tutaj nadmienić, w razie gdyby te dwie sprawy miały ze sobą jakiś związek, że nieco wcześniej, nim Karnicki odniósł kolejny sukces, w jednym z warszawskich mieszkań zamordowano pewnego rosyjskiego imigranta...
Czytanie kryminałów w moim prywatnym rankingu przyjemności zawsze miało wysokie miejsce i właściwie od lat nic się nie zmieniło. Po Błażejowskiego sięgam tym chętniej, że jest to niejako klasyka polskiego kryminału (ten powstał w 1927 r.), a atmosfera przedwojennego miasta jest oddana "z pierwszej ręki", a nie z opracowań. Sąd nad Antychrystem nie podobał mi się tak bardzo jak Czerwony Błazen, ale i tak myślę, że można poświęcić chwilę na zapoznanie się z tą pozycją.
Share /
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Pisałam pracę magisterską m.in. o Błażejowskim. Pisał naprawdę na światowym poziomie. :)
OdpowiedzUsuńTo cieszy :) Więc tym bardziej warto go poznać ;)
Usuń