Tajemniczy pan Quin - Agatha Christie

niedziela, 31 października 2010


"Tajemniczy pan Quin" to właściwie 12 krótkich opowiadań, w każdym zaś jest jakaś nierozwiązana zagadka, tajemnica.

Przez wszystkie te zagadki przeprowadza nas starszy dystyngowany Anglik obracający się wśród najbardziej znaczących postaci międzywojennego świata towarzyskiego, a jednak wciąż pozostający jedynie obserwatorem, pan Satterthwaite. Ale on sam twierdzi, że nic by nie zdziałał bez swego przyjaciela, który "przychodzi i odchodzi" - bez pana Harleya Quina. Wiemy o nim niewiele, właściwie nic. Pełni on rolę katalizatora, jak określa go sam pan Satterthwaite, sprawia, że fakty nabierają nowego znaczenia, klarują się.

Panowie poznają się w sylwestrową noc w domu, którego właściciel w jednym z pokoi popełnił samobójstwo. Sprawa być może nie dziwiłaby aż tak bardzo gdyby nie to, że w tym samym czasie jego przyjaciele kończyli kolację, na którą ich zaprosił. Zagadka tej śmierci nie została wyjaśniona aż do tej ostatniej nocy w roku, dopóki w ponurym domu nie pojawił się pan Quin. Po tym wydarzeniu za każdym razem kiedy pan Satterthwaite spotykał pana Quina wiedział, że wydarzy się jakaś tragedia, w której on prawdopodobnie odegra ważną rolę. Być może wygłaszając tylko jedną kwestię, ale jakże ważną. Nie od dziś wiadomo, że "świat jest teatrem, aktorami ludzie"...

Tak, "Tajemniczy pan Quin" to książka fascynująca. Fascynuje pan Quin, który pojawia się nie wiadomo skąd i nie wiadomo dokąd odchodzi. Fascynuje motyw teatru, który odrealnia to, co dzieje się na scenie życia. Fascynujący jest również motyw arlekina, który towarzyszy nam przez wszystkie 12 opowiadań.

Ten dziwny zbiór jest inny od pozostałych książek Christie, które czytałam. Ale od niektórych jest nawet lepszy. Potrafi wywołać dreszcz na plecach.


"Śmierć wśród róż" brzmi całkiem romantycznie. Paradoksalnie - bo już sam skutek jest mało romantyczny. Ale to tylko moje zdanie...

10-letnia córka Kerry McGrath, Robin, potrzebuje pomocy chirurga plastycznego ze względu na blizny, które lekko oszpeciły jej twarz w niegroźnym wypadku. Trafia do jednego z najlepszych specjalistów - do doktora Smitha.

Co byście zrobili gdybyście przy dwóch kolejnych wizytach u lekarza zobaczyli dwie kobiety o takich samych twarzach, które przypominałyby Wam trzecią, widzianą w przeszłości?

Kerry zaczęła węszyć. Pomogło jej zajmowane stanowisko - zastępcy prokuratora okręgowego. Dotarła do zamkniętej przed dziesięciu laty sprawy o morderstwo pięknej Suzanne, za które skazany został mąż ofiary. Czy aby na pewno słusznie? W tym samym czasie były mąż Kerry, Bob Kinellen, stara się wyciągnąć z poważnych tarapatów swojego bogatego klienta, który zdaje się być związany nie tylko z oszustwami podatkowymi, ale też ze śmiercią Suzanne.

Wątków i postaci jest więcej, ale nie sposób wszystkie je tu ująć. Grunt, że jest morderstwo, jest skazany, ale są też wątpliwości. Nie ma jednak żadnego oficjalnego dochodzenia, jest tylko pani prokurator, która tu i ówdzie dowiaduje się nowych faktów dotyczących "śmierci wśród róż". A zagadka tak jakby rozwiązuje się sama. Owszem, rozwiązanie może być zaskoczeniem, ale niektóre wątki, moim zdaniem, nie zostały należycie wyjaśnione.

I tyle. "Śmierć wśród róż" to nic specjalnego. Dobrze się czyta w środkach komunikacji, bo nie wymaga wielkiego zaangażowania intelektualnego. Nie jest to książka zła. Raczej przeciętna.

Po pogrzebie - Agatha Christie

środa, 20 października 2010


Z twórczością Agathy Christie jest trochę jak z pisarstwem Terry'ego Pratchetta (albo odwrotnie) - chyba wszystko już na jego temat zostało powiedziane lub napisane. I wszyscy wiedzą, że to wybitni pisarze (wcale nie trzeba tworzyć tzw. wysokiej kultury / literatury, żeby być wybitnym - moim zdaniem oczywiście).

Ale muszę przyznać, że "Po pogrzebie" mnie nie zachwyciło. Jest dobre, rewelacyjnie się czyta, intryga jak zwykle zbudowana po mistrzowsku, ale jednak czegoś brakuje.

Oto umiera Richard Abernethie, najstarszy członek znamienitego rodu. Na jego pogrzebie zjawiają się ci członkowie rodziny, którzy mogą. A po pogrzebie zbierają się w olbrzymim domu należącym do rodu, a w którym ostatnio mieszkał sam Richard. Dowiadują się jak został podzielony majątek wuja (brata, szwagra), a poza tym jedno z nich zasiewa w pozostałych ziarno zwątpienia - co prawda Richard był chory, ale co jeśli ktoś pomógł mu uwolnić się od tego łez padołu? Niedługo potem ta osoba zostaje zamordowana.

No i niby wszystko ok, ciekawy pomysł i ciekawe rozwiązanie. Pojawia się nawet Herkules Poirot. Może problem tkwi właśnie w tym - detektyw jest już starszym panem na emeryturze. I, choć śledztwo prowadzi jak zawsze, to jakby go mniej. Dla mnie jest to pewien minus.

Nie na tyle duży jednak, żeby skreślać tę książkę. Jestem fanką kryminałów Agathy Christie i myślę, że wielu współczesnych pisarzy chciałoby napisać książkę na poziomie jej słabszych pozycji. Wciąż im się to nie udaje, a mimo to są czytani. "Po pogrzebie" to proza słabsza - ale tylko w porównaniu do innych utworów autorki.

Miriam - Truman Capote

piątek, 15 października 2010


"Miriam" to tytuł jednego z czterech opowiadań zawartych w tym tomie. Opowiadanie w ogóle należy do moich ulubionych form wypowiedzi literackiej, tym chętniej zatem sięgnęłam po tę pozycję (wygrzebaną z zakamarków biblioteczki mojej Mamy).

Sięgnęłam i wkroczyłam w nierzeczywisty, odrealniony świat prozy Capote'a. Odrealniony, choć wciąż realny, przynajmniej częściowo. Gęsta, lepka atmosfera przydaje opowiadaniom nieco demonicznego charakteru. Szczególnie dwa ostatnie - "Miriam" i "Drzewo nocy" - zdradzają silnie tę cechę. Ponadto bohaterami dwóch opowiadań (znów "Miriam" oraz "Dzieci w dniu urodzin") są dzieci, dziewczynki, które z dziećmi mają mało wspólnego. Jawią się raczej jako przedziwne kobiety w młodziutkich ciałach. Najmniej realnym opowiadaniem, nie przez atmosferę, a przez fabułę, jest "Pan Bida", któremu można sprzedać swoje sny. Nie podpisuje się krwią cyrografu, ale pod innymi względami trochę to przypomina pakt z diabłem.

Zbiór "Miriam" to naprawdę fascynujące opowiadania. Zarówno pod względem fabularnym, jak i sposobu wykorzystania języka. Jest jednak jedno "ale". Trzeba mieć odpowiedni nastrój, aby je czytać. Mogą się okazać zbyt ciężkie w chwili przygnębienia.

Z pewnością warto zapoznać się z tą czwórką - jeśli tylko ktoś będzie miał taką okazję. Są zaskakujące w swej prostocie.

Śmierć na Nilu - Agatha Christie

czwartek, 7 października 2010


Moja druga przygoda ze "Śmiercią na Nilu" pozbawiona była tego napięcia, które odczuwa się oczekując rozwiązania zagadki, ponieważ wiedziałam kto jest mordercą. Ale nie pozbawiona była przyjemności płynącej z obcowania z literaturą, która wyszła spod pióra królowej kryminału.

Tam, gdzie pojawia się Herkules Poirot, musi wydarzyć się coś niezwykłego. Nie inaczej było tym razem, kiedy to nieduży Belg wybrał się na urlop do Egiptu. Na tę samą wycieczkę wybrała się również grupa ludzi, których łączyła jedynie przynależność do angielskiej lub amerykańskiej śmietanki towarzyskiej. Oczywiście do chwili, w której na statku płynącym Nilem popełniono morderstwo. Wtedy urlop detektywa ulega zawieszeniu, a do akcji wkraczają jego szare komórki.

Poirot, jak zwykle, z najdrobniejszego szczegółu potrafi wyciągnąć właściwe wnioski. Książki z nim w roli głównej czyta się dla samej przyjemności śledzenia procesu, w którym drobiazgi zdobywają rangę niezwykle istotnych informacji. Poza tym Christie to mistrzyni konstruowania fabuły. Zwroty akcji są jak najbardziej na miejscu, a zakończenie nie jest płytkie. Zamykając książkę na ostatniej stronie nie miałam poczucia, które często towarzyszy mi przy współczesnych powieściach tego typu, że akcja tak dobrze się rozwijała, a koniec był płaski.

Myślę, że nikogo nie trzeba zachęcać do czytania książek Agathy Christie. A jeśli ktoś nie lubi jej twórczości - cóż, może "Śmierć na Nilu" to zmieni?


Widzieliście kiedyś dodo? No właśnie. Ja też nie. A jednak ptak ten kiedyś istniał naprawdę. A Nicholson uczynił z niego bohatera literackiego (zrobił to również Lewis Carroll w swej "Alicji w Krainie Czarów").

"Hollywoodzki dodo" to jakby trzy opowieści w jednej. Pierwsza z nich to opowiedziana pierwszoosobowo historia angielskiego lekarza, Henry'ego Cadwalladera, który wraz z córką przylatuje do Los Angeles, aby ta mogła spróbować zrobić karierę jako aktorka. Druga historia, również przedstawiona pierwszoosobowo, dotyczy Ricka McCartneya, początkującego scenarzysty i reżysera, który owładnięty jest swego rodzaju obsesją. Nie jest ona specjalnie szkodliwa, mężczyzna bardzo chce nakręcić film o dodo. Trzecia opowieść, do napisania której zastosowano czas teraźniejszy, jest osadzona w XVII-wiecznej Anglii, a jej bohaterem jest William Draper, niedoszły medyk ogarnięty miłością do dodo, których hodowlę chciałby rozpocząć.

Nieco zwariowana, zazębiająca się fabuła, która, w pewnym sensie, od samego początku dąży do finału niczym w greckich tragediach, nad bohaterami natomiast ciąży fatum. Sama konstrukcja przywiodła mi na myśl "Godziny" Cunninghama. Schemat oczywiście nie jest całkowicie taki sam, ale jest podobny.

I niby wszystko, co się dzieje, jest prawdopodobne, ale jednak jakieś filmowe. Wcale nie jest to złe tak naprawdę. Jest całkiem ciekawe. Chyba nie potrafię jednoznacznie ocenić tej książki. Dla mnie najlepszym określeniem będzie "interesująca". Nie porywa, ale bohaterowie zwracając się do czytelnika czynią ciekawe, czasem zabawne spostrzeżenia. Całość, mimo że prawdopodobna, to jednak mocno nierealistyczna.

Twitter

Instagram

Wyświetl ten post na Instagramie.

Co tu się...? #mrok #gusła #dziady

Post udostępniony przez Dorota (@schizma9)

© Kawałek Cienia
designed by templatesZoo