To pierwsza powieść tego, od jakiegoś czasu bardzo popularnego w naszym kraju, pisarza, ale wydana (przynajmniej w Polsce) jako ostatnia.
Jest rok 1943, trwa wojna. Małżeństwo Carverów wraz z trójką dzieci, 15-letnią Alicją, 13-letnim Maksem i 8-letnią Iriną, przeprowadza się do z miasta do małej osady położonej u wybrzeży Atlantyku. Kiedy mała Irina ulega w domu wypadkowi rodzice muszą jechać z nią do szpitala i tam czekać aż dziecko odzyska przytomność. W tym czasie Max i Alicja zaprzyjaźniają się z nieco starszym od nich Rolandem, a także poznają jego dziadka - miejscowego latarnika. Jeszcze nie wiedzą, choć już przeczuwają, że w te wakacje w osadzie wydarzy się coś niesamowitego, a równocześnie przerażającego. Odkryją istnienie magii.
"Książę Mgły" jest bardzo w stylu Zafóna, choć może nie powinnam tak mówić, bo przecież pozostałe jego książki powstały później. To może inaczej - widać tutaj jego pączkujący styl, który przez te wszystkie lata rozwinął. I choć ta pozycja jest o czymś zupełnie innym, to jednak wciąż na myśl przychodziła mi "Marina". Może dlatego, że obydwie są zaklasyfikowane jako książki dla młodzieży. Nie ma tu jednak wampirów, więc nie wiem czy młodzież (ta nastoletnia) to kupi.
Dobra książka, magiczna i mroczna. Może nie tak dobra jak "Cień wiatru", ale pozostaje w lidze.
Dostałam dzisiaj tę książkę w prezencie :). Cieszę się bardzo, bo wszystkie pozostałe książki Zafona czytałam i zawsze byłam zadowolona :). Czasem bardziej, czasem mniej, ale jednak zawsze! Więc mam nadzieję, że "Książę mgły" rzeczywiście utrzyma poziom, tak jak piszesz :). Niedługo się za niego zabieram! :)
OdpowiedzUsuńZafona oczywiście uwielbiam, ale "Książę Mgły" nadal przede mną.
OdpowiedzUsuń@madit: U mnie "Książę Mgły" czekał od świąt Bożego Narodzenia, ale w końcu się doczekał ;) A czyta się błyskawicznie :)
OdpowiedzUsuń