Oto bogowie: egipscy, greccy, chrześcijańscy (w kolejności chronologicznej nauczania w placówkach edukacyjnych). A oto ludzie: zwykli, z Białegostoku i Warszawy. Olga, Anka, Janek, Jezus, Nike, Ozyrys i inni. Rozejrzyjcie się, może w mieszkaniu obok też mieszka jakiś bóg.
Bardzo spodobała mi się wizja Ignacego Karpowicza, w której bogowie są tylko trochę mniej ludzcy od ludzi. Ale to pewnie kwestia kontekstu, w którym przyszło im przebywać. W innym kontekście mogliby na przykład być bardziej ludzcy od nas. Bogowie, tak jak ludzie, mają rozterki, kochają i nienawidzą. Knują (no, to akurat było bardzo powszechne w greckiej mitologii). Ale też zarabiają grubą kasę – jak Nike (wiecie, ta od butów sportowych). Właściwie jedyne czym się różnimy to nieśmiertelność, a i to do czasu.
A ludzie? Niektórym wydaje się, że nie zasługują na szczęście i biernie się na to godzą. Inni zaczynają za dużo myśleć i analizować, a jeszcze inni są uzależnieni od seksu. Szara rzeczywistość dwóch dużych miast w „kraju z promocji” – Polsce. W sumie nie ma znaczenia, które to miasta, bo wszędzie jest tak samo. Może zarobki trochę inne.
Książka zrobiła na mnie naprawdę dobre wrażenie. Autor fantastycznie bawi się naszym ojczystym językiem, a wymyślona przez niego fabuła jest niezwykle wciągająca. Już tytuł sugeruje, że będziemy mieć do czynienia z zabawą z konwencją i tak w istocie jest. Karpowicz nie boi się nazwać gówna po imieniu i brawurowo wręcz łączy sacrum z profanum. Właściwie mogłabym tak pisać i pisać w samych superlatywach nie próbując nawet znaleźć czegoś, do czego mogłabym się przyczepić. Może były pewne dłużyzny, może niektóre wątki były ciągnięte niepotrzebnie (nie, chyba nie), może książka mogła skończyć się 200 stron wcześniej. Chociaż to ostatnie jest jednak dyskusyjne. Ale z drugiej strony ciężko było mi się rozstać z tym klimatem, szczególnie boskiej części (książka jest podzielona na trzy części: ludzką, boską i wspólną).
Jeśli się nad tym głębiej zastanowić, możliwe, że „Balladyny i romanse” to książka w pewnym sensie lub stopniu obrazoburcza. Myślę, że są osoby, które mogłyby się za nią obrazić. Jednak ja do nich nie należę. I wybaczcie, ale uważam, że Katarzyna Michalak nie dorasta Ignacemu Karpowiczowi do pięt (jakkolwiek nic do pani Michalak nie mam).
Brak komentarzy
Prześlij komentarz