(All you bitches) put your hands in the air, czyli cała Arena trzyma ręce w górze

środa, 14 sierpnia 2013


Żałuję, że nie mogę Wam tego pokazać. Niesamowite.

Po raz drugi w te wakacje wybraliśmy się z quazem na koncert w łódzkiej Atlas Arenie. Na ten pierwszy, Iron Maiden, chyba bardziej czekaliśmy, bo i zespół był nam lepiej znany (relacja z koncertu IM tutaj: klik). Na ten drugi, wczorajszy, bilety kupiliśmy chyba trochę pod wpływem impulsu (ale ów impuls musiał być dosyć wyraźny skoro w ogóle udało nam się je dostać). Nie żałuję.

Koło południa, kiedy (służbowo) wychodziłam z pracy, z zaciekawieniem rozglądałam się w poszukiwaniu ludzi, którzy będą wyglądali jakby przyjechali na koncert System of a Down. I nawet dostrzegłam kilka osób w koszulkach zespołu, ale jakiegoś szału nie było. Zaczęłam się nawet zastanawiać czy bilety na pewno się tak szybko rozeszły i czy Arena nie będzie świecić pustkami... Jednak zmartwienie było przedwczesne.

Spokojnie wróciłam do domu, poczekałam na quaza, zjedliśmy obiad, obejrzeliśmy Teleexpress, potem kawałek relacji z Mistrzostw Świata w lekkiej atletyce (akurat widzieliśmy jak Piotr Małachowski zdobywał srebrny medal w rzucie dyskiem)... Wiecie, takie tam zwykłe popołudnie. Kiedy już po tych wszystkich atrakcjach przeteleportowaliśmy się na przystanek autobusowy okazało się, że atmosfera koncertu wciąż się nie pojawia. Nie było samochodów z przyklejonymi na szybach kartkami z nazwą zespołu ani ludzi pokazujących sobie różki. Widziałam, że niektórzy jadą w koszulkach Systemu, ale nie było to tak oczywiste jak przed koncertem IM. Na przystanku też nikt się nie wyróżniał. Potem okazało się, że trzy nastolatki, które z nami jechały, zmierzały w to samo miejsce, ale w innych okolicznościach równie dobrze mogłabym pomyśleć, że jadą na koncert Rihanny.

Atlas Arena przed koncertem - żeby nie było wątpliwości, to nie jest główne wejście

Im bliżej Areny, tym oczywiście więcej ludzi. Szybko zorientowaliśmy się, że średnia wieku będzie niższa niż na poprzednim koncercie - właściwie to już wcześniej się tego spodziewaliśmy, chociażby dlatego, że zespół jest młodszy od Żelaznej Dziewicy (ma też sporo dłuższą historię nieistnienia). Quaz zwrócił też uwagę, że niektórzy chyba nie wiedzą jak się powinni ubrać na koncert, ale to jest oczywiście kwestia gustu :P (chociaż to była akurat reakcja na widok dziewczyny, która chyba przyjechała prosto z Patelni przy warszawskim metrze - o ile wciąż można tam spotkać nastoletnich emo-gotów).

Hawk Eyes

W miarę sprawnie przemieściliśmy się do wnętrza obiektu, kupiliśmy sobie niegazowaną wodę za 5 zł (w pakiecie nie dostaje się zakrętki), odszukaliśmy swoje miejsca na trybunach i rozpoczęliśmy czekanie - proces sprzyjający obserwacji zapełniającej się Areny. Jako support, równiutko o 19.30, na scenie pojawiła się brytyjska grupa Hawk Eyes grająca, jak podpowiada mi wikipedia, różne rodzaje metalu oraz rock eksperymentalny. Powstała w 2004 roku, więc może nawet ma na swoim koncie jakieś przeboje, ale trudno mi to ocenić, bo w ogóle chłopaków nie znam, pierwszy raz ich na oczy widziałam. Nie porwali mnie. Grupa ludzi pod sceną nawet próbowała się wczuć, ale byli w mniejszości i raczej nie do końca zdeterminowani. Na swój występ zespół dostał pół godziny i o 20.00, żeby nie było żadnych wątpliwości, od razu po jego zakończeniu (występu znaczy), na scenę wbiegła ekipa ustawiająca SOAD. Zaczęli od wniesienia...

DYWANÓW. Jeden zainstalowali z tyłu sceny, po prawej, a trzy pozostałe z przodu, mniej więcej w tych miejscach, w których można się było spodziewać wokalisty, gitarzysty i basisty. Gdyby nie to, że mogą tu zawitać jakieś wrażliwe artystyczne dusze zapytałabym "na chuj im te dywany?". Ale nie zapytam. Kombinowaliśmy, że może występują boso i lubią czuć pod stopami porządny dywan w tureckie wzory, ale to chyba nie to. Zagadka pozostała nierozwiązana.

Na tym zdjęciu został uwieczniony pan, który przykleja dywan do sceny

Przygotowania do występu gwiazdy wieczoru trwały około 45 minut, czyli tyle ile zakładał harmonogram imprezy. W tym czasie Arena się zapełniła, a obok nas pojawili się ludzie. Myślę (jestem pewna), że na Golden Circle jeszcze trochę osób by się zmieściło, nie wiem jak na pozostałą część płyty, bo nie widziałam samego tyłu. Kiedy (mniej więcej) o 20.45 usłyszeliśmy pierwsze dźwięki Aerials wszyscy siedzący wstali i zaczął się koncert. A oto setlista (mam nadzieję, że kompletna i w ogóle):

System of a Down Setlist Atlas Arena, Lodz, Poland 2013, 2013 European Tour

Kawałki pochodziły ze wszystkich pięciu albumów. Właściwie już wcześniej wiedzieliśmy co zagrają, bo w czasie całej tej trasy koncertowej (Reunion Tour) grają mniej więcej to samo - z jakimiś drobnymi wyjątkami.

Na GC - po prawej - jeszcze zmieściliby się ludzie

Trudno opisać wrażenia. Cytat w tytule posta pochodzi z utworu Lost in Hollywood i naprawdę cała Arena trzymała ręce w górze. Na wolniejszych kawałkach w tłumie pojawiały się płomyki zapalniczek, a w czasie szybszych ludzie na płycie dziko pogowali. Wtedy żałowałam, że jestem na trybunach, gdzie współsłuchacze ograniczali możliwości ekspresji (chociaż na płycie trzeba bardziej uważać i mieć silne łokcie - jeszcze zanim zaczął się koncert widziałam jak jedną dziewczynę ochroniarz wynosił, przewieszoną przez ramię jak worek, a za nim poszli ratownicy medyczni; podejrzewam, że miała za mało tlenu). Z jednej strony miałam faceta, który przywiózł na koncert córkę i jej koleżankę - nawet nie było źle, trochę się gibał, ale nie chciałam go ciągle uderzać rękami, więc musiałam się przyciskać do quaza. On z kolei miał po drugiej stronie stado morsów, które albo siedziało, albo stało nie ruszając niczym. No heloł. Idziesz na koncert takiej kapeli i stoisz jak słup? To już lepiej zostać w domu i słuchać płyt - dźwięk lepszy i ludzi nie ma wokół.

Te jasne punkciki na widowni to zapalniczki - w razie gdybyście się nie domyślili ;)

Skoro już przy dźwięku jestem. Zaraz po koncercie, w autobusie, słyszałam narzekania jakiejś dziewczyny, że koncert był kiepsko nagłośniony. Nie znam się na tym, ale moim zdaniem wcale nie było źle. Przecież na takiej imprezie musi być głośno, a mimo wszystko dobrze było słychać. Akurat wielu tekstów SOAD nie da się zrozumieć nawet jak się ich słucha w domowym zaciszu, więc nie jest specjalnie zaskakujące, że na żywo też były trudne do zrozumienia. Jedyna rzecz, która mi się średnio podobała to fakt, że nawet kiedy Tankian śpiewał jako chórek Malakiana, to i tak było go słychać lepiej i nawet trochę zagłuszał gitarzystę (znacie Scars on Broadway? to kapela owego gitarzysty, w której to wspomniany śpiewa na pełny etat). Poza tym konferansjerka nie jest najmocniejszą stroną głównego wokalisty Systemu, trochę nas zagadywał Daron Malakian i nawet był całkiem zabawny, ale przecież nie chodziło o gadanie, a o muzykę (dum dum dum - taki trochę wytarty frazes).

Nie przesłoniły jej żadne pokazy pirotechniczne ani jakaś inna scenografia, właściwie to w ogóle nic jej nie przesłoniło, bo jedyną "ekstrawagancją" były zmieniające się światła. Ale to chyba nie jest nic nadzwyczajnego. Mam wrażenie, że tylko w filharmonii oświetlenie w czasie koncertu się nie zmienia ;) I wiecie, nie chodzi mi o to, że tak jest lepiej albo gorzej niż na koncercie Iron Maiden (dla tych, którzy czytali wpis o tamtym koncercie albo po prostu na nim byli). Jest inaczej, ale też czego innego się spodziewaliśmy. Jedyny zawód to ten, że wczoraj nie było żadnego telebimu, na którym można byłoby zobaczyć muzyków z bliska.

Na zdjęciach niestety nie widać jak Serj Tankian się wyginał - rzadko to rzadko, ale nie mogłam oderwać od niego oczu ;)

Wyeksponowany Daron Malakian

Aha, i jeszcze jedna rzecz, która mnie mocno wkurzyła - palenie papierosów na trybunach. Dobrze, że tylko jeden taki mądry się znalazł (w naszym sektorze przynajmniej), ale niestety nie poprzestał na jednym papierosie. I tak prawie nie było czym oddychać, a tutaj jeszcze dym. Szkoda, że ochrona nie zareagowała, ale pewnie nie widzieli ze swoich miejsc.

Koncert trwał 1,5 godziny. Przez tyle czasu tańczyliśmy, skakaliśmy, klaskaliśmy i śpiewaliśmy. Razem z zespołem wokalizowaliśmy I-E-A-I-A-I-O, odśpiewaliśmy "everybody’s going to the party, have a real good time" (B.Y.O.B.), płakaliśmy kiedy anioły zasłużyły na to, żeby umrzeć... (nie pytajcie) ("I cry when angels deserve to die" - Chop Suey!). Było świetnie. Szkoda, że bez bisów, ale z drugiej strony i tak zagrali 25 kawałków, więc nie jest źle. Oczywiście już znalazłam w sieci narzekania ludzi, że to było nie tak, że tamto źle, że gwiazdorzyli, ale jak się chce człowiek przyczepić, to we wszystkim znajdzie powód. Ja się świetnie bawiłam i mam nadzieję, że będę jeszcze miała okazję zobaczyć System of a Down na żywo.

Do domu wróciliśmy zmęczeni, ale zadowoleni (no bo jak mogłoby być inaczej?). Tylko szkoda, że dzisiaj rano z bolącym gardłem trzeba było wstać do pracy... Dobrze, że przed nami długi weekend :)

A tutaj Lost in Hollywood, które niestety nie ma teledysku. Cieszcie się zatem samą muzyką:


PS. Wszystkie zdjęcia są autorstwa quaza i jego telefonu (poza pierwszym, które pochodzi ze strony Atlas Areny). Nie kradnij, zapytaj.
Share /

11 komentarzy

  1. Bardzo dobra relacja - czytało się gładko, dowiedziałem się wszystkiego, czego chciałem. Osobiście niezwykle żałuję, że na koncercie się nie pojawiłem z różnych względów - SOAD to zespół, który wkręcił mnie w mocniejsze klimaty. Uwielbiam ich. Mam nadzieję, że będę miał jeszcze okazję usłyszeć ich na żywo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za dobre słowo :) Widziałam w ostatnich dniach różne plotki na temat przyszłości SOAD, ale nie wiadomo w co wierzyć - ja też mam jednak nadzieję, że jeszcze będzie okazja posłuchać ich na żywo.

      Usuń
  2. Relacja jak najbardziej w porządku, niemniej moje odczucia po koncercie były troszkę inne...
    Średnio podobało mi się podejście zespołu. Może nie odebrałem tego jak Prawdziwy Polak i nie odczułem zachowania SOADów jako obrazy całego naszego narodu ale hm... Mogli wyjść na tę jedną piosenkę bisu. "ATWA" albo cokolwiek ze "Steal this album!" może? Korona im by z głów nie spadła. Od zamienienia paru słów z publicznością także. Rozumiem, że mogą mieć złe wspomnienia po tym jak ich przed Slayerem potraktowali ale no. To troszkę wyglądało jak zwykła odpierdółka "zagrajmy to wcześniej wrócimy do hotelu". No i faktycznie, na stronie Atlas Areny koncert miał trwać do 23, skończył się o 22:15...
    Ponadto chyba się dołączę do tych głosów które narzekają na nagłośnienie - stałem na trybunie dokładnie naprzeciwko sceny (drugi koniec hali) i szczerze powiedziawszy u nas niemal nie było słychać nic poza pogłosem. Same dźwięki stapiały się w jeden wielki ryk powoli, acz sukcesywnie wgniatający nas w beton trybuny. Było słychać mniej więcej melodię i sam fakt, że Tankian śpiewał. Poszczególnych słów? Za cholerę.
    No i organizacja bolała. Nie wolno wnieść ze względów bezpieczeństwa kartonu z sokiem ale już zapalniczki i Żołądkową Gorzką (leżała przede mną pod krzesełkami, pojawiła się jakoś tak jak support brzdąkał :) można wpuścić?... Żenada. Do tego wyłączony telebim. Cały tył płyty był pusty ale - również ze względów bezpieczeństwa - nie wpuścili nikogo z trybun. Smutek.

    PS sama relacja jak najbardziej spoko, po prostu sam się srogo zawiodłem koncertem i odczułem naglącą potrzebę postawienia ściany tekstu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja jakoś się nie nastawiałam na bisy. Widziałam setlisty wcześniej i z góry założyłam, że zagrają to co tam jest i nic więcej. Ale w sumie może powinnam być bardziej oburzona ;) O zamienianiu paru słów z publicznością chyba pisałam, że było, ale może rzeczywiście tam u Was nie było słychać. Wiadomo, pisałam ze swojego punktu widzenia (siedzenia) i u nas z nagłośnieniem wszystko było ok. Żołądkową Gorzką najwyraźniej łatwiej schować niż karton z sokiem, a na wejściu raczej nie obszukują ludzi ;) Wydaje mi się, że na każdej dużej imprezie można się przyczepiać do takich rzeczy. A co do telebimu - wydaje mi się, że w ogóle nie było czegoś takiego, więc nie miało być co wyłączone :>

      Usuń
    2. Nawet jeśli nie było telebimu wolno stojącego to wisiał pod pułapem taki duuuuuży ekran do różnych widowisk sportowych. Doskonale by się nadał gdyby go tylko odpalić :D
      W sumie potwierdziła się tylko reguła że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia... czy coś ;)

      Usuń
  3. Jak ja kocham koncerty...myślę, że koncert jest synonimem szczęścia ;) Nie jestem wielka fanka SOAD, ale trochę ich znam, trochę lubię, trochę zazdroszczę koncertu ;)
    Dywany, jak wiadomo, są po to, żeby panom było ciepło w stopy, może krążenie mają słabe?
    Obawiam się, że mój strój na koncercie nie jest zawsze "odpowiedni", ale ja czuję się wspaniale jak się wyróżniam i łamię stereotyp ;) Tu przypomina mi się koncert "God is an Astronaut", kiedy wszyscy byli ubrani na czarno, mroczni, że hej, a ja wystąpiłam w różowych rurkach :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ostatecznie wystąpili w butach, ale może reumatyzm mają? Mieliśmy też koncepcję, że skoro większość z nich jest pochodzenia ormiańskiego (dwóch urodziło się w Libanie), to może w trakcie koncertu będzie buch! i modlitwa jakaś ;) A co do ubrania - wiesz, jak człowiek chce, to zawsze się do czegoś przyczepi (my to chyba mamy gdzieś w genach) ;) A dziewczyna była niesympatyczna z twarzy :D

      Usuń
  4. Haha to mnie tą emo-patelnią rozbawiłaś :D chyba juz rozgoniło się to towarzystwo, a niestety trochę miałam z nim do czynienia przez byłego (na szczęście byłego już od kilku lat) ;p trochę takie kółeczko wzajemnej adoracji xD

    Co do gibania się na koncercie to jestem jak najbardziej :D na mnie zawsze muzyka działa i nie umiem się powstrzymać :p gorzej jak stanie pod sceną grupa zrzęd, które co chwila pukają Cie w ramię i każą się uspokoić, bo nie da się posłuchać Oo' taaa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale te zrzędy to chyba nie na takich dużych koncertach?

      Usuń
    2. Hehe, no akurat te zrzędy były na Emilie Autumn w Progresji, rzeczywiście nie ta skala ;) ale kurcze idę na koncert żeby się pobawić, trochę pokrzyczeć i nacieszyć oczy, a nie stać i marudzić ;) żeby posłuchać to się chodzi do opery :p

      Usuń

Twitter

Instagram

Wyświetl ten post na Instagramie.

Co tu się...? #mrok #gusła #dziady

Post udostępniony przez Dorota (@schizma9)

© Kawałek Cienia
designed by templatesZoo