Cieszę się, że nareszcie skończyłam czytać tę książkę. Nie wiem - może to pogoda, może coś innego, ale nie było łatwo, a czytanie wymagało ode mnie niezwykłej mobilizacji.
W pożarze ginie niejaki Martin Fairstone nachodzący (teraz to się nazywa "stalking") detektyw sierżant Siobhan Clarke. Kolega pani sierżant - detektyw inspektor John Rebus ma poparzone ręce. W tym samym czasie w jednej ze szkockich szkół dochodzi do tragedii - były żołnierz wkracza na jej teren, co kończy się trzema śmiertelnymi ofiarami i jednym rannym. Detektyw Rebus zostaje zaangażowany w śledztwo dotyczące przyczyn zdarzenia również ze względu na swoją wojskową przeszłość. Wojskowych uczy się zabijania, a kiedy kończą służbę - czasem zapomina się ich "wyłączyć"...
Niby wszystko ok. Jest akcja, jest zagadka do rozwiązania, są twisty fabularne. Ale czegoś jednak brakuje. Odpowiedniego tempa wydarzeń. Książka jest podzielona na 7 dni - tyle trwa śledztwo. Ja miałam wrażenie, że trwa ono znacznie dłużej. Po prostu się wlekło. No i polskie tłumaczenie tytułu jest, moim zdaniem, nietrafione. Angielskie "A question of blood" pasuje znacznie bardziej.
"Próba krwi" mnie nie zachwyciła, ale niewykluczone, że gdybym czytała tę książkę w innym czasie uznałabym, że jest całkiem w porządku.
Brak komentarzy
Prześlij komentarz