W momencie, w którym wczoraj zabierałam się za pisanie o Ruchomych obrazkach dowiedziałam się, że zmarł Terry Pratchett. Jest mi strasznie smutno, ale jeżeli odszedł tak jak chciał, to chyba wszystko w porządku. Poza tym ze Śmiercią znali się nie od dzisiaj, więc pisarz na pewno został przyjęty z wszelkimi honorami. Może nawet przejechał się na Pimpusiu…?
***
Błysk fleszy, światła jupiterów, szelest pieniędzy, sława, sława, sława… Któż z nas o tym nie marzył? Choćby w cząstce, choćby przez chwilę. Nie chcielibyście znaleźć się w Hollywood, tej Fabryce Snów, która tak samo szybko wywyższa jak niszczy?
Czasem jest tak, że gdzieś rodzi się idea. Pomysł. Plan. Trafia na podatny grunt i tam się rozwija aż osiągnie odpowiednie rozmiary. Wydaje owoce i w ten sposób rodzą się kolejne idee. No, to coś podobnego wydarzyło się na Dysku, gdzieś w okolicach Świętego Gaju, a dzięki gildii alchemików, niezbyt poważanej w szczególności przez magów, nabrało realnych kształtów.
Przenieśmy się teraz w końcówkę XIX wieku kiedy bracia Lumière opatentowują swój wynalazek - kinematograf, a nieco wcześniej wynaleziona zostaje pierwsza kamera. Wyobraźmy sobie, że w jej wnętrzu siedzi kilka demonów, które w zależności od szybkości kręcenia korbką malują na taśmie celuloidowej widziane przez otwór obrazy, po czym owe obrazy zostają wprawione w ruch. Niesamowita technologia. Przyznacie, że tylko alchemicy mogli wpaść na coś takiego.
Korbowy. Taki Janusz Kamiński kinematografii na Dysku. |
Czy z żądzy chwały, sławy i pieniędzy może wyjść coś dobrego? I pewnie znowu ktoś będzie musiał uratować cały Dysk...
Zawsze kiedy piszę o książkach ze Świata Dysku mam wrażenie, że powinnam przeprowadzić jakąś analizę świata przedstawionego. Wiecie, odniesienia do naszej rzeczywistości, zastosowane przez autora zabiegi, które pozwalają pokazać ją w krzywym zwierciadle, takie rzeczy. To chyba jakaś pozostałość po lekcjach polskiego, na których zawsze i wszystko się w ten sposób analizuje. Poza tym wydaje mi się, że powinnam Wam pokazać, że widzę wszystkie nawiązania i tropy kulturowe, żebyście wiedzieli, iż macie do czynienia z erudytką. Ale z drugiej strony tak wiele osób w internecie się lansuje na omnibusów, że ja już chyba nie muszę, a przy okazji zostawię Wam tę przyjemność z odkrywania kolejnych zbieżności między rzeczywistością Dysku, a naszą. Po raz kolejny.
Na koniec refleksja. Czy nie wydaje Wam się, że Śmierć mówiąca wielkimi literami i lubiąca koty jest jakoś mniej straszna? To dodaje otuchy.
Miał być inny cytat, ale sami rozumiecie... |
Mam w planach książki autora...
OdpowiedzUsuńPlan trzeba przekuć w działanie :)
UsuńUwielbiam i kocham go. Ze Świata Dysku poznałam już większość książek, zostało mi kilka i nieco mi smutno - z jednej strony chcę je jak najszybciej poznać, a z drugiej - co będę czytała, skoro Pratchett już nic nie napisze? Cholernie mi szkoda i cholernie jestem zła na ŚMIERĆ. Coś mu się chyba jedna klepsydra popsuła...
OdpowiedzUsuńJa, tak samo jak mój mąż, mogę co jakiś czas wracać do książek Pratchetta, bo zapominam co się w nich działo. Poza tym mam ich jeszcze trochę przed sobą :)
UsuńCo do refleksji: Pratchettowy Śmierć faktycznie wydaje się być przesympatyczny. Autor przemycił tu refleksję, że nie należy się bać śmierci - to po prostu naturalna kolej rzeczy. Refleksja może banalna, ale sposób realizacji - bomba.
OdpowiedzUsuńDługo się zastanawiałam w jakim rodzaju napisać Śmierć w mojej refleksji :) W końcu zostałam przy żeńskim, który jest zgodny z językiem polskim i naszą kulturą i tradycją. Chociaż muszę przyznać, że już Śmierć w rodzaju męskim wydaje mi się mniej straszny niż jako kobieta... Może tkwi we mnie ten atawistyczny lęk przed starymi kobietami, z którego wynikało, że w wielu ludowych wierzeniach różnego rodzaju strachu przybierały postać właśnie starych kobiet (quaz czyta teraz Bestiariusz Słowiański, stąd pochodzi moja wiedza ;) ).
Usuń