
Właściwie to Anna Beddingfeld stała się poszukiwaczką przygód trochę z wyboru, a trochę z przypadku. Okazję stworzyła niespodziewana śmierć jej papy. Nie żeby dziewczyna cieszyła się z tego wydarzenia, ale nagle zniknęły więzy, które wstrzymywały ją przed wyruszeniem w podróż z ponurej Anglii dokądkolwiek. A w życiu jest tak, że jak się szuka przygód, to się je znajduje (co za wielowiekowa mądrość!). Annie przytrafiło się to na stacji metra, gdzie była świadkiem śmiertelnego wypadku. Niby wypadek, ale niedługo później mężczyzna w brązowym garniturze, który również był wtedy w metrze, był widziany w pobliżu miejsca morderstwa znanej (choć nie wszędzie) aktorki. Dziewczynie nie pozostaje nic innego jak pokierować się mętnymi informacjami ze znalezionej przy zmarłym w podziemnej kolei kartki i wyruszyć statkiem do Kapsztadu, aby szukać rozwiązania zagadki mężczyzny w brązowym garniturze.
Niezwykle lekka książka pełna humoru. Jak zwykle przyjemna fabuła, w której kolejne wydarzenia są jak kawałki układanki. Nie ma natomiast metodycznego zbierania kolejnych informacji jak to bywa w przypadku książek z Herkulesem. Tutaj po prostu wszystko się toczy. Wielokrotnie już pisałam, że trudno jest mi wymyślać kolejne zdania zachwytu nad książką jeśli przeczytałam już wiele pozycji tego samego autora czy autorki. Myślę, że ci, którzy lubią Agathę Christie polubią też jej "Mężczyznę w brązowym garniturze".
Dodam jeszcze, bez żadnego związku z fabułą, że wydania kieszonkowe książek (tak jak te wydania Christie z Wydawnictwa Dolnośląskiego) są świetne dla kręgosłupa i bardzo wygodne do trzymania podczas podróży. Wiem, truizm ;)